O przyczółkach pisałam już jakiś czas temu, i dziekuję wszystkim, którzy się następnie do ich wynajdywania w najróżniejszych miejscach przyczynili.
A dzisiaj nie powinnam w ogóle pisać, ale wybaczcie - to z radości. I oczywiście z doświadczenia już wiem, że jak od razu nie zapiszę, to się ulotni, rozwieje, umknie gdzieś. Ci, którzy chcą, mogą poczytać, inni dać mi po łapach, żebym tym pędem wracała do pędzla...
Otóż przedwczoraj wyłonił się nam nowy przyczółek, którego istnienie było mi doskonale znajome, a jakoś w przedziwny przeze mnie sposób ignorowane. Psycholodzy poznawczy nazwali by to zjawisko zaburzeniami spostrzegania, psychoanalitycy wyparciem... mniejsza z tym, przyczółek jest nastepujący:
Dziwnym zbiegiem okoliczności, ale na pewno nie przypadkiem, bowiem takowe nie istnieją, brat mojego męża za towarzyszkę wybrał sobie Polkę. Ich dwie dziewczynki, w wyniku różnorakich wysiłków mamy, opanowują trudną sztukę mówienia po polsku. W piątek, w konsekwencji różnych szarad wakacyjnych (tutaj we Francji ferie zimowe), kuzynki zawitały na dwie godzinki u nas, po to, aby porwać Gabriela na weekend do siebie.
I co się okazuje? Dzieci bawią się, a ja nadsłuchuję. Towarzystwo do tej pory porozumiewające się ze sobą głównie w języku francuskim, teraz zaczyna w zabawie używać także języka polskiego. I tutaj skusiłam się na pewny eksperyment, mimo iż Drogi Czytelniku, zapewniam Cię, nie przychylam się zupełnie do metod behawioralnych, w badaniach, ani gdzie indziej. Pociesza mnie jedynie fakt, że był to eksperyment, który zaliczamy do naturalnych.
Otóź za każdym razem, kiedy w zabawie dzieci przechodziły z polskiego na francuski, delikatnie ingerowłam i np, krótko komentowałam lub zadawałam pytanie w języku poskim, np O jaki ładny czerwony domek u tych świnek. Czy już wilk się najadł, już nie jest głodny?
Po każdej mojej tego typu interwencji, dzieci z powrotem przechodziły na język polski. Tak jaby fakt usłyszenia polskiego był sygnałem, bodźcem do przełączenia kodu językowego. Dzieci w naturalny sposób kontynuowały interakcję w języku, który został przywołany, niejako aktywowany w ich umysłach.
Pomylałam, że to ważne spostrzeżenie, do wykorzystania w wielu sytuacjach społecznych, a szczególnie w przypadku dwujęzycznego rodzeństwa. Taka postawa rodzica jest nieingerujaca w sam proces zabawy i interakcji, jest to postawa niedyrektywna, szanująca dziecko i jego kontakty z innymi. Rodzic jest obecny, ale nie narzucający się, czy osądzający. Myślę, że takie podejście, może być bardziej skuteczne niż rygor lingwistyczny typu Mówcie razem po polsku! jak Wy rozmawiacie? Na pewno zaś nie wywoła reakcji obronnych u dzieci, które raczej będą zadowolone z tego dyskretnego zainteresowania dorosłego i bez oporów pozwolą kodom językowym przełączać się do woli!
A tutaj kuzynostwo razem w czasie letnich wakacji, tutaj już w ogóle bez jakiegokolwiek rygoru :-)
Ach, kiedy wrócą te spodenki i kapelusiki...?