Jeszcze czas wielkanocny, wiec pozwalam sobie z lekkim poślizgiem złożyć wszystkim życzenia: Nowego Życia, wolności i zmartwychwstania w relacjach, tych najważniejszych i najtrudniejszych.
Internet dopiero co się u nas na nowo pojawił, więc nie kradł już czasu wieczorami, mogłam sięgnąć po kilka książek gdzieś tam zapomnianych i odkopanych przypadkiem dzięki emigracji kartonowej.
Czytam ostatnio Tak sobie myślę J. Stuhra, jego dziennik zwycięstwa nad chorobą i autora oczyma widzianą kronikę wydarzeń kulturalno-politycznych w Polsce. Dobrze mi robi ten haust dobrej refleksji na temat polskiej sztuki, kina, ale nie o tym chcę pisać. Tak sobie myślę, że Stuhr nie nad rakiem najwieksze odniósł zwycięstwo, ale nad marazmem, zgorzknieniem i brakiem nadziei, jakie mógł odczuć w tak trudnych chwilach. Politycy sie kompromitują, kultura upada, kolejne chemie wyżerają mu komórki, a on z zachwytem i niecierpliwością nastolatka czeka na narodziny swojej wnuczki. I ten zachwyt później nad maleńkim okruszkiem ludzkiej istoty, i ta radość... I to wszystko w cierpieniu...a jaki entuzjazm, jakie piękne wzruszenie...
Czytam i myślę, że takiego zachwytu mi trzeba. Codziennie. nad moimi dziećmi, nad moim życiem. Pomimo różnych okoliczności (Ci którzy mieszkają poza granicami, podejmują trud wychowania dwujęzycznego, wiedzą - nie zawsze łatwych okoliczności) zachwycić się mi trzeba codziennością, być tu i teraz, obecną, wdychać do oporu dzisiejsze powietrze, uśmiechy, łapki klęjące, słowa niezdarne, psoty nieprzewidziane. Jutro będzie już inne. I dzieci moje będą inne i ja...przekroczyć muszę konwenanse, bariery w sobie i własne limity, żeby naprawdę z nimi być, obecną, tu i teraz, a nie w mojej głowie gdzieś zagubiona, w przeszłości zapóźniona, w przyszłości już za wcześnie. Być sobą z nimi muszę i sobą pewnie też się zachwycić, żeby móc nimi się fascynować, radować, cieszyć. I nie chodzi tu tylko myślę o tak często zbanalizowane pozytywne myślenie, o jakiś na sobie wykonany trening poznawczy. To nie dzieje się jedynie w umyśle, ale w sercu, w jestestwie całym. Decyzją woli podjęte i okruszkiem łaski przyprószone.
Takiego zwycięstwa Życia nad śmiercią sobie i Wam życzę.
Dobrze Cię ,,zobaczyć".
OdpowiedzUsuńTa reflekcja, zamyślenie, zachwyt- piękne! Dziękuję!
Niech Zmartwychwstanie da Wam siłę i zwycięstwo ....
Asiu, miło Cię przeczytać... Dla Ciebie tez sily i zwyciestwa plynacych ze Zmartwychwstania!
UsuńUFF! Ale pięknie, że jesteś!I dziękuję za post...Biegnę się zachwycać!!!
OdpowiedzUsuńWracam Elu, wracam :-) Milego zachwycania!
UsuńWelcome back, Faustyno! Dziękuję Ci za ten post, też potrafię czasem być taka zaplątana i nieobecna. Niech żyje teraźniejszość!
OdpowiedzUsuńDzieki Aneto za powitanie, zycze Ci zycia tu i teraz :-)
OdpowiedzUsuń