czwartek, 27 grudnia 2012

Co kraj, to obyczaj.

Tegoroczne Swieta Bozego Narodzenia spedzamy we Francji - dzieki zyczliwosci pewnej linii powietrznej, ktora oglosila upadlosc. W Polsce czekaly na nas pierogi, barszczyk, kapusta z grochem i karp. Tutaj mamy owoce morza: ostrygi, krewetki, wedzonego lososia, foie gras i szampana. Kiedys ten szampan przyprawial moich rodzicow o bol glowy - jak to? W Wigilie alkohol? A tak. Co kraj to obyczaj...tutaj czci sie Jezusa babelkami...Dla moich rodzicow te swiateczne przyjazdy za kazdym razem byly lekcja, ze mozna swietowac, przezywac inaczej, ze wcale pasterka nie musi byc o polnocy i ze ma taki sam eklezjalny wymiar i ze swieta sa tak samo wazne...
Dzieki otwartosci moich tesciow jest jednak we Francji swojsko, tak po polsku troche...W Wigilie rodzina meza przyjela sporo pieknych polskich zwyczajow: dzielimy sie oplatkiem, wygladamy pierwszej gwiazdki, sluchamy wspolnie koled, a nawet niektore z nich spiewamy.
Tylko sniegu nie ma, wieje cieply wiatr znad oceanu, ale tam gdzie rodzil sie Jezus, tez nie bylo sniegu. Ciekawe, czy gdyby Jozef i Maryja nagle znalezli sie tej wigilijnej nocy posrod nas, to tez przezyliby szok kulturowy?
Zmienia sie forma, a przeciez gleboka tresc pozostaje wciaz taka sama...rok po roku, od dwoch tysiecy lat. Jak nie dac sie zmylic formie?



A to, co kochamy we Francji, to tutejsze szopki, w kazdym domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz