wtorek, 29 stycznia 2013

Czy wstydzimy się języka polskiego?

Ten post miał być odpowiedzią do komentarza Anety przy Małżeństwach mieszanych. Ale jak zaczęłam sie rozmyślać na ten temat, to stwierdziłam, że kwestia jest tak ważna, iż koniecznie nie może zginać śmiercią naturalną w niestety rzadko czytanych ostatnich linijkach...

Dzięki Aneto, zwróciłaś nam uwagę na bardzo istotną sprawę. Piszesz o wadze statusu socjo-ekonomicznego języka mniejszościowego, która wpływa w dużym stopniu na waloryzację dwujęzyczności. Zgadzam się z tym całkowicie, podobnie jak większość specjalistów badających warunki przyswajania drugiego języka. Ludzie zwykle są bardzo przychylni nauce języków, których użyteczność określają jako wysoką, najcześciej wiąże się to z edukacją szkolną oraz przyszłością profesjonalną dziecka. Można by powiedzieć, że w świadomości społecznej istnieje taka złota lista języków, niektóre z nich figurują na samym szczycie, niektóre gdzieś tam niżej, a jeszcze inne w ogóle się tam nie załapały...

Prym w tym rankingu wiedzie z pewnością język angielski, po nim plasują się hiszpański, niemiecki, francuski, no może włoski. Dzieci dwujęzyczne posługujące się tymi językami są chwalone, doceniane, ogólnie zdaniem wszystkich "będzie im łatwiej w szkole i w życiu". Rodzice takich dzieci są wspierani przez otoczenie, więc w życiu już jest im łatwiej. Przekazanie tych języków wydaje się faktycznie prostsze.

Po językach "naczelnych" rozciąga sie długa lista innych języków, które dla naszych potrzeb nazwałabym przeciętnymi. Ich znajomość nie wadzi nikomu, ale też nie wywołuje generalnie ekstazy u obserwatorów.

Po językach przeciętnych nastepuje często wielka przepaść i ta, znajduje się miejsce języków, zdaniem niektórych (jakże błędnym!), nikomu do niczego niepotrzebnych. Nie wiem jak rzeczy mają się w Waszych krajach, ale we Francji przez niektórych określane są w taki sposób języki soninké, bambra lub dialekty używane przez nieliczną część spoleczeństw afrykańskich.

Żyjemy w erze skuteczności, efektywności, nie da sie ukryć, że to co nieproduktywne postrzegane jest jako zbędne, wszystko powinno wydać owoc natychmiast i dla dobra wolnej, niezależnej oraz w gruncie rzeczy samotnej jednostki, krótko mówiąc w społeczeństwie ponowoczescnym, jak je określa Zygmunt Bauman.
Języki, których utrzymanie nie ma walorów ekonomicznych, ale jedynie wartość wspólnotową, ewentualnie kulturalną, mają mniejszą rację bytu na językowym rynku, gdzie tryumfują języki światowych potęg gospodarczych.

Bardzo ubolewam nad tym, że sądy tego typu są często wyrażane, nie tylko prywatnie, ale także przez przedstawicieli różnych instytucji, bez jakiejkolwiek troski o poczucie przynależności mówiącego w danym języku do swojej kultury. Wciąż za mało mówi, się, że w przypadku rodziców mówiących innymi językami, rozwinięcie dwujęzyczności u dziecka jest niezwykle potrzebne do jego harmonijnego rozwoju emocjonalnego. Niezależnie od statusu socjo-ekonomicznego języka jego przekazanie jest fundamentalne dla utrzymania więzi w sensie indywidualnym i kultury z sensie uniwersalnym.
Za mało się wspomina także, że wszystkie pozytywne efekty dwujęzyczności (myślenie twórcze, elastyczność poznawcza, przystosowanie społeczne, umiejetność mediacji itd). są wynikiem wyjątkowej gimnastyki umysłu u dziecka dwujęzycznego i pojawiają sie bez względu na języki jakimi ono sie posługuje.

A język polski w tym wszystkim? Jakie ma miejsce z tej hierarchii? I inne pytanie może jeszcze ważniejsze: jakie my mu w tej hierarchii powierzamy miejsce?
Jak dotąd spotkałam się z pozytywnym odbiorem (aczkolwiek nie entuzjastycznym) naszego języka i faktu, że mówie do chłopców po polsku: w przedszkolu; na ulicy, wśród przyjaciół i szczególnie ważne - w rodzinie męża. Wiem, że niestety nie wszyscy polscy rodzice mogą podzielić moje doświadczenia. Wiem także z obserwacji, że niektórzy są skrępowani ujawnieniem swojego polskiego pochodzenia i próbując udowodnić swoją adaptację w społeczności przyjmującej, celowo zwracają się do swoich dzieci w języku kraju zamieszkania, przynajmniej w towarzystwie innych osób. Nie osądzam takich zachowań, są one najczęściej rezultatem złożonych okoliczności. Zastanawiam się tylko jakim są komunikatem dla dzieci?

Co myślimy o naszym pochodzeniu, o naszym języku? Czy się ich wstydzimy? Czy jesteśmy z nich dumni?
Są to kwestie niesamowicie trudne, często związane z naszą historią, tożsamością, poczuciem wartości, ale są to też sprawy niezwykle ważne, bo nasza postawa wpłynie na postawę naszych dzieci, które będą dumne lub zaażenowane wypowiadając się po polsku. 
Jesli jestesmy dumni, nasze dzieci odczuwają to w lot i kojarzą język polski z czymś dobrym, wartościowym i dowartościowującym, a to przyciąga, motywuje.
A kiedy się wstydzimy...?

To oczywiste, że nikt nie lubi się wstydzić. Kiedy odczuwamy wstyd, pojawia się potrzeba schowania, ukrycia, okrycia...a język nie może zostać przekazany milczeniem.
Stawmy czoła tym kwestiom, nie pozostawiajmy ich w cieniu, tam, skąd będą nas straszyć i wychodzić na jaw wtedy, gdy się będziemy tego jak najmniej spodziewać.
Wydobędźmy złoto z naszych korzeni, zobaczmy to, co piękne, wyjątkowe, jedyne, słowiańskie, polskie...
W ten sposób bedziemy mogli pokazać naszym dzieciom, że to dobrze znać język polski, że to warto, że to może być super!



Dowód rzeczowy

na to, że to, co piszę o Leo nie jest tylko fikcją literacką ... :-)



wczoraj wieczorem po powrocie od znajomych

Małżeństwa mieszane

Od kilku dni dużo myślę o małżeństwach mieszanych i specyfice ich sytuacji w całym procesie przekazywania języka, a raczej języków.

Wiadomo, że dzieci dwujęzyczne mogą wychowywać się w różnego rodzaju domowych i międzynarodowych konfiguracjach - najczęstsze chyba są takie: rodzice mogą byc Polakami mieszkającymi za granicą, moga być Polakami przebywającymi w Polsce i decydującymi sie mówić do dziecka w języku obcym, mogą też dzieci te wzrastać w tzw. rodzinach mieszanych, gdzie każdy w rodziców jest innej narodowości.

Malżenstwa, w których małżonkowie pochodzą z różnych krajów, różnych kultur mają długą historię. Wystarczy przypomnieć sobie takie pary jak Kleopatra i Marek Antoniusz, Ludwik XVI i Maria Antonina, George Sand i Fryderyk Chopin...ilu z nas mogłoby się dopisac do tej listy? Każdego roku  z pewnością coraz więcej, gdyż mimo iż fenomen ten nie jest dzisiaj niczym nowym, wraz z procesem globalizacji nabrał o wiele wiekszego zakresu. A jak mawiał mój znajomy Holender "Polki, jako najpiękniejsze kobiety na swiecie" w skuteczny sposób zawyżają statystyki.

Egzystencja małżeństw mieszanych jest bogata w różnorodne doświadczenia. Piszę: bogata, bo myślę, że te doświadczenia mogą naprawdę być ubogacające pod wieloma względami, przede wszystkim zaś uczą otwartości na to, co Inne. Przyjmując metaforę Emmanuela Lévinasa twarz Innego codziennie wzywa nas do wyjścia poza siebie, poza wąski krąg przywyczajeń, stereotypów, co pozwala na prawdziwe Spotkanie i Dialog. Oczywiście nie trzeba jechać na drugi koniec świata, żeby spotkać Innego, może nim byc także sąsiad z ulicy, paradoksalnie czasem wydający się nam jako bardziej odległy i różny niż nasz "innokulturowy" mąż. Takie to są tajemnice spotkań.

Nie da sie jednak ukryć, że ta egzystencja jest także naznaczona trudem. Trudem pokonania (?) - zaakceptowania wolę powiedzieć- różnic kulturowych, rozłąki z krajem i tęsknoty, znalezienia swojego miejsca w nowym społeczeństwie, przekazania korzeni swoim dzieciom będąc niejako od tych korzeni odciętym. No i oczywiście pozostaje kwestia języka, aby się móc skutecznie i dobrze porozumieć z małżonkiem i aby móc przekazać swój język dzieciom.

Jeżeli rodzina mieszka w kraju jednego z rodziców  (niekiedy tylko zdarza się, że małżonkowie wybierają kraj trzeci) to wiadomo, że język drugiego rodzica będzie językiem mniejszościowym.
L1 używany jest przez jednego rodzica, ale także: przez kolegów, w szkole, na podwórku, przez dziadków, w sąsiedztwie, przekazywany przez cały sytstem kulturalny i medialny (literatura, kino, muzyka, teatr, też radio i telewizję, język oprogramowań komputerowych, etc.).
Przekaźnikiem L2 jest najczęściej jedynie rodzic posługujący sie tym językiem.

Od razu widać brak równowagi sił. Udało się Wam ją kiedyś odczuć? Mnie wieloktotnie...
Przez długi czas zastanawiałam się jak wesprzeć wysiłki rodzica przekazującego język mniejszościowy, tak, aby jego trudy wydały owoce, a on sam by nie uległ wypaleniu (tak, niestety zjawisko burn-out zdarza sie nie tylko w pracy zawodowej).

Na pomoc przeszedł mi Profesor François Grosjean, ktróry w czasie swej listopadowej konferencji w Paryżu podzielił sie z nami kilkoma sposobami, jak te siły choć trochę wyrównać.
Opiszę je krótko, aby móc rozwijać je z dalszych postach:
  • stworzenie tzw "biegunów językowch" pôles monolingues. gdzie dziecko ma okazję posługiwania się jedynie jednym językiem, w naszym przypadku L2,
  • opracowanie "projektu językowego rodziny", niekoniecznie metoda OPOL...
  • wspieranie dwujęzyczności przez pozytywne nastawienie otoczenia,

 a przede wszystkim samych rodziców! Czego Wam życzę :-)




piątek, 25 stycznia 2013

Leo

Leo ma: szesnaście miesięcy, dużo niespożytej energii niewiadomoskąd, sto szalonych pomysłów na sekundę, zbójnicki uśmiech na buźce i ogromną potrzebę dawania wszystkim całusków. My z Leo mamy: dużo nieprzewidzialnych wydarzeń, krótkie noce, całkiem sporo sprzątania i ogromną radość.
Leopolda wszędzie dużo i nie sposób go szaleńczo nie kochać.

Ale ostatnio wszystko się zmienia w naszym rodzinnym krajobrazie, bo Leo znika, coraz częściej.

Weźmy za przykład wczorajszy powrót ze spaceru. Po śnieżnej u nas rewolucji wszystko zabiera dwa razy więcej czasu, rozbieranie się po spacerze, trzy razy więcej. Wykaraskaliśmy się w końcu ze wszystkich rękawiczek, szalików, kominiarek, opasek, sniegowców itd i hola przygotowywać ciepła czekoladę. Nagle ktoś pyta, gdzie Leo (nie matka niestety, o nie). Szukamy wszędzie, nawołujemy, metraż niewysoki, więc znajdujemy na szczęście uciekiniera szybko - siedzi zbieg na kanapie, czerwomy jak burak, w kombinezonie, botkach futrzanych, a jego tłuste jeszcze troszeczkę łapki trzymają książke.
Brata. Takie chwile nieuwagi Leo lubi najbardziej. Swoje książeczki czyta legalnie w naszym towarzystwie, ale jak tylko wzrok się odwróci - już Leo chwyta za słowo drukowane -  nasze powieści, tygodniki, katalogi,czy wreszcie jakieś całkowicie nieodpowiedzialnie porzucone awizo. Różnie to bywa z dochodzeniem praw własności pomiędzy braćmi, dzisiaj więc miłość słowa pisanego ma Leopold wypisaną na twarzy, w postaci ogromnego guza nabytego kantem Mama Mu sprzata .

Do tej pory prawie  zainteresowanie Leopolda literaturą miało charakter głównie smakowy, lub kinestetyczny (oj, podarło się jej trochę, podarło...) Ewentualnie oglądał Leo obrazki, z których wyławiał, jak się dało, wszystkie miauczące kotki, i brumbrające auta, ale od kilku dni sadowi się ze smakiem na wszystkich nadarzających sie kolanach, z książeczką i wiele mówiącym szczęśliwym posapywaniem. A jeśli nie natrafi na żadne kolana, siada gdzie popadnie i ...czyta! Lemle lele lule wychodzą z jego buzi a paluszek wodzi za tekstem. Patrzę na to widowisko rowczulona i zastanawiam się co się dzieje w tej małej główce. Pojawiają się tam tylko obrazy, czy już jakieś pierwiosnki symboli. E, nie,chyba jeszcze za wcześnie, karcę sama siebie jakąś wiedzą psychologiczną. Ale kto to wie, co to lemle lele znaczy, czy to tylko naśladownictwo, zabawa dźwiękiem czy może jakieś początki przypisywania kilku kreskom sensu, kilku słowom życia, widzialnemu niewidzialnego?

Leopolda pasja książek zaczęła się dość wcześnie, Kaka pojawiło się w zestawie z mamą, tatą, i babą (Gabriel). Rzekło się i książki stanowią część naszej rodziny: Jakoś tak się dzieje, że ta rodzina stale się powiększa, ciagle świeże miejsca uwalniać na półkach potrzeba. Nowe przyjmujemy jak niemowlęta pod nasz dach, adoptujemy te starsze, niektóre jak relikwie przechowujemy koło łóżka, na szafce.
Skąd się bierze miłość do książek, słowa, języka? Chyba od tych półek uginających się, z mlekiem matki wyssana, z głosem taty usłyszana, kuksańcem od brata zakrzewiona? Od rozmów, historii opowiadanych w ciemności, kolan ciepłych pod pupą i oddechu nad uchem z "pewnego razu był sobie..."

Czytajmy naszym dzieciom, jak najczęściej, jak najwcześniej.



czwartek, 24 stycznia 2013

Zaproszenie - miłe i pożyteczne.

Kilka dni temu skontaktowała się ze mną Pani Sylwia Akcan z Warszawy.
Pani Sylwia, studiuje pedagogikę na UKSW w Warszawie i jest w trakcie pisania pracy magisterskiej pod kierunkiem profesora Janusza Surzykiewicza, na temat kompetencji społecznych dzieci dwujęzycznych. Chciałaby część teoretyczną poprzeć badaniami, dlatego stworzyła anonimową ankietę dla dzieci dwujęzycznych.
Ankieta skierowana jest do dzieci od 3 do 6 klasy podstawowej, które mówią w języku polskim i dowolnym innym języku.

Pani Sylwia pyta czy chciałabym jej pomóc i czy znam mamy dzieci dwujęzycznych, z którymi mogłabym się skontaktować w tej sprawie?


Oczywiście, że chciałabym pomóc Pani Sylwii. Uważam, że takie inicjatywy są bardzo ważne, przy pomocy tego rodzaju badań, rzetelnie i odpowiedzialnie przeprowadzonych, poznajemy powoli małe fragmenty życia naszych dzieci.
Temat kompetencji społecznych uważam za bardzo ciekawy. Wiele już przeprowadzono badań na temat rozwoju językowego osób dwujęzycznych, niewiele w dalszym ciągu niestety na temat ich funkjonowania społecznego, emocjonalnego...
Pani Sylwia chce się z nami poźniej podzielić otrzymanymi rezultatami. Z pewnością bardzo nas to zainteresuje!

A więc tutaj apel do mam dzieci dwujęzycznych pomiędzy 9 a 13 rokiem życia (jeżeli dobrze wyliczyłam)...

Proszę zobaczcie, czy Wasze pociechy  miałyby ochote wypełnić trzystronicową ankietę i w ten sposób uczestniczyć w badaniach. Poniżej zamieszczam kilka przykładowych pytań z ankiety
Możecie się skontaktować z Panią Sylwią pisząc na nastepujący adres e-mailowy:
wcalenietaka@wp.pl

Pani Sylwio, przyjemnej i owocnej pracy!



Ankieta






wtorek, 22 stycznia 2013

10 przykazań mamy dziecka dwujęzycznego

Jest środa. To nasz polski dzień.

Jestem sama z chłopakami, w środy dzieci nie chodzą tutaj do szkoły...Więc: wypoczywamy, bawimy się, czytamy, słuchamy bajek i piosnek, tańczymy, czasem coś oglądniemy, spacerujemy, polujemy na wilka w lesie, ogólnie - jak to mówi Gabryś szalejemy. Zasada jest jedna - wszystko dozwolone, ale wszystko po polsku
Tak jest w ideale, bo to świetny sposób, ale tylko wtedy, gdy...mama jest wypoczęta!

Dzisiaj nie mam na nic siły, późno dotarłam do łóżka wczoraj wieczorem, źle spałam, od rana Leo marudny, bo ząbkuje, zrezygnowałam z kilku minut dla siebie, żeby znów coś tam dla domu zrobić. Gabryś chodzi za mną i prosi, żebyśmy się w końcu w kotki pobawili, Leo wisi na mnie z jakimś niejasnym żadaniem czytania książeczki. Siadam wypluta, nie wiem co robić, raczkować ze starszym, zgłębiać literaturę z młodszym, a może na odwrót? Głowa mnie boli, i tak mija prawie cały cenny dzień, ja sfrustrowana i zmęczona staram się przeżyć, oganiam się od moich dzieci, one zaniepokojone chyba, coraz częściej się denerwują i męczą prośbami....Istny młyn, zero przyjemności, jeszcze mniej języka...
Ech, nie tak to miało być...

Taka była ostatnia środa, mam nadzieję, że jutro będzie inaczej.

No właśnie, ale jak zrobić to inaczej? Jak być dyspozycyjnym dla innych? Jak skorzystać z tego czasu razem, cieszyć się nim, a nie próbować przetrwać, "byleby do wieczora".
Ja chyba się zabierałam do tego wszystkiego na odwrót. Chciałam pamiętać o wszystkim, a zapomniałam o sobie...

A przecież:
Bycie mamą to piękne, ale trudne zadanie, wyzwanie chciałoby się powiedzieć. Bycie mamą dwujęzycznych dzieci to zadanie podwójnie wymagające. I jakie wyzwanie! Często jest się dla dziecka jedynym, lub jednym z nielicznych przekaźników języka, kultury. W związku z tym trzeba mnożyć środki przekazu i się mnożyć na wiele sposobów. Wymaga to ogromnej ilości czasu, energii, kreatywności, entuzjazmu, jaki trzeba przekazać dziecku...A odpowiedzialność moralna, którą często odczuwamy?

Jesteśmy przekonane, że bardzo ważne jest szanowanie potrzeb naszych dzieci. Tak, to niezwykle istotne. Wtedy wiedzą one, że są dla nas ważne, że są kochane W ten sposób wychowujemy Osoby zdolne do odczytywania własnych pragnień i respektowania pragnień innych. Marzymy o tym, by byli to ludzie szczęśliwi, którzy znają własną wartość, dążą z odwagą do celu, kochają i są kochani, umieją Porozumieć się z innymi i to najlepiej także w naszym języku...
Wspaniały program, każdy niepowtarzalny, jedyny. Jak się przygotować do jego realizacji? Jak mu sprostać?
Doprowadzić do końca, bez szwanku, bez "utraty siebie" z poczuciem satysfakcji, a może nawet spełnienia?

Jeden z sekretów leży chyba we wsłuchaniu się, Drogie Mamy, także w nasze potrzeby.  W zadbaniu o siebie, swoje pragnienia, choć trochę. Zorganizowaniu jakiejś chwili dla siebie, na to, co lubimy, co nam daje siły, radość...Zorganizowaniu, a nie ukradzieniu jak złodziej. Nie musi się kraść tego, do czego ma się prawo!
A wtedy jak już napełnimy zbiorniki, naładujemy baterie, pojawi się radość do rozdawania, chęć do działania, kochania i okazywania tej miłości, dialogu, przekazywania języka...

I przyszedl mi do głowy pomysł, że można by napisać taki dekalog do szczęścia. Dziesięć  (mniej, a może i więcej) przykazań dla mamy dzieci dwujęzycznych, które pomogłyby nam w cieszeniu się byciem mamą, lubieniu wspólnego czasu z dziećmi, wprowadzania ich w nasz język, lubieniu siebie...

Zaczynam, może resztę napiszemy razem?



Przykazania.
  1. Zadbaj trochę o siebie, o swoje potrzeby, żeby mieć siłę i ochotę, aby dbać o potrzeby Twoich dzieci
  2. ?
  3. ?
  4. ?
  5. ?
  6. ?
  7. ?
  8. ?
  9. ?
  10. ?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dzień Babci

Dzisiaj rano obudzilł nas świat z białym pokrowcem za oknem. Wszystko śnieżne. W końcu zima, nic nadzyczajnego, z wyjątkiem tego, że przy okazji śniegu, Polak może przeżyć w Paryżu prawdziwy kulturowy szok. Przy pięciu centymetrach białego puchu następuje prawie całkowity zastój, przy dwudziestu paraliż do kwadratu.

Z tej okazji mamy wolne popołudnie. Robimy kartki dla babci.
Ten pomysł wspierania języka zrodził się na blogu Eli, nam chyba nie uda się jeszcze zrobić komiksu, ale może chociaż jakieś sylabowe wprawki?
Nie sposób wyjść z domu, więc wygrzebujemy jakieś resztki. teczek kartonowych, papierów do prezentów, niedosuszonych flamastrów, wstążeczek....

Gabryś tworzy, z rozmachem, więc za jednym zamachem postanawiamy zrobić też kartkę dla dziadka. Zamach trwa półtorej godziny. W tym czasie niezaangażowany (na własne życzenie) Leopold zdąża: zjeść pół tubki kleju, ugryźć mnie w palec, kiedy staram się mu ten klej wydobyć, rozgryźć zielonego pisaka i latać z zielonym językiem, zaprogramować piekarnić skutkiem czego pieczone jabłka karmelizują się prawie całkowicie...

Oto rezultat : specjaliści może nam, ignorantom zupełnym, pomogą zidentyfikować technikę. Gabryś zadowolony, Babcia zachwycona - prezentacja przed wysłaniem odbyła się przez skypa.
Jabłka na podwieczorek były zapyszne.









niedziela, 20 stycznia 2013

piątek, 18 stycznia 2013

Cette rybka est zabita czyli nasz code-switching

Przy obiedzie Gabriel patrzy z powątpiewaniem w talerz. Fakt, dziś miałam tylko kwadrans, żeby coś przyzwoitego wyczarować, ale byłam raczej dumna z rezultatu.
Wszczynam śledztwo: niedobre? dziecko chore? już nie lubi rybki?

Gabryś: Est-ce que cette rybka est zabita? (czy ta rybka jest zabita?)
Ja: Yyyyy, no tak
Gabryś: Jakby ona n'était pas zabita, elle courrait partout à domek
(Gdyby nie była zabita, to biegałaby wszędzie po domku)
Następnie uspokojony decyduje się w końcu na konsumpcję nieboszczki.

Jak większość obcokrajowców we Francji, moje dziecko zastanawia się najwyraźniej nad zasadnością spożywania żywych stworzeń. Jadam ostrygi i inne owoce morza, wiekszość z nich nawet bardzo lubię, zwyczaju tego nie krytykuję, skąd mu się to wzieło? Ha! Jednak polska krew?

Wypowiedź ta zmotywowala mnie w końcu do napisania kilku słów o code switching czyli zjawisku przełączania kodów. 
Fenomen ten dotyczy sytuacji, kiedy w ciągu jednej wypowiedzi osoba używa dwóch lub więcej języków. Zwykle wybierane są sformułowania, które są w umyśle najbardziej dostępne, najłatwiejsze do wymówienia, najlepiej oddajace naturę rzeczy. Posługując się code switching nadawca ma przekonanie, że dwa języki są równie dobrze rozumiane przez odbiorcę. Niestety nie zawsze tak jest w przypadku dwujęzycznych maluchów. 

Niekiedy w przedszkolu, lub określonej sytuacji społecznej, aby przekazać jakąś treść używają one języka najbardziej dostępnego. Stąd np problemy typu: "w przedszkolu mówi tylko po polsku, opiekunki się skarżą, że nic nie rozumieją" lub "w czasie wizyty w Polsce  próbuje nawiązać kontakt głównie w języku angielskim"...E. Lipska uważa, że zdolność oddzielania kodów wykształca się w granicach trzeciego roku życia. Aby jednak dziecko pojęło, że odbiorca może go nie rozumieć, musi posiąść zdolność przyjęcia perspektywy drugiego człowieka, a zdolność ta wykształaca się zdaniem badaczy Teorii Umysłu około czwartego roku życia.
Gabryś zaczał dość późno "mieszać języki", co związane jest prawdopodobnie z późniejszym pojawieniem sie u niego zdolności formułowania zdań. Biorąc pod uwagę, że często fenomen ten zanika pomiędzy czwartym, a piątym rokiem życia, muszę się pośpieszyć, żeby zanotować więcej perełek takich jak dzisiejsza. 
By the way, czy Państwo wiedzą, że perły wytwarzane są przez małże, na szczęście dla mojego syna, spożywane we Francji jako "zabite".

środa, 16 stycznia 2013

Czy wiecie, że ...

na świecie jest:
6000-7000 języków mówionych
200 języków pisanych
74 języki są używane przez 94% ludzkości
80 % dzieci ośmioletnich jest dwujęzycznych
50 % dzieci w tym wieku uczy się w języku innym, niż ich język ojczysty... 
  
kilka cyfr z sobotniego seminarium o dwujęzyczności w Paryżu

Jesteśmy większością! Damy radę!


 by Eric Mounis

wtorek, 15 stycznia 2013

List mamy do mamy...

          którym chcę się z Wami podzielić. Oczywiście za zgodą Autorki.Początkowo chciałam go umieścić w komentarzach, ale zaprosiłam Panią Anię do posta. Mam przekonanie, że to, co napisała, przyda się nam wszystkim


\           Dobry wieczor Pani Faustyno !


Zycze wszystkiego co najpiekniejsze w Nowym Roku. Radosci z dzieci, usmiechu, spelnienia marzen, tych najwazniejszych!
 Niestety przed feriami nie zdazylam juz napisac, a potem pofrunelismy do Polski, bo szczesliwie nasze linie nie splajtowaly (tak, tak juz wszystko wiem, zajrzalam na Pani blog, ktory bardzo mi sie podobal). Wlasnie mialam za to goraco przepraszac, gdy przeczytalam Pan maila i pomyslalam sobie, ze cos zaproponuje. Poniewaz jak wszystkie kobiety nie pracujemy i w zwiazku z tym mamy mnostwo wolnych chwil -J, nie przepraszajmy sie za przerwy w pisaniu. Mail jest uroczym srodkiem korespondencji, lecz wymaga jakiejs niesamowitej ilosci czasu. Potraktujmy wiec go jak listy i wrocmy do czasow, gdy czlowiek wiedzial, ze odpowiedz nie bedzie zaraz nastepnego dnia w skrzynce -J.
Bardzo sie ciesze, ze „Bajki-Grajki” spodobaly sie Pani Maluchom (ja rowniez bardzo lubie „Czerwonego Kapturka”). Uradowalo mnie rowniez, ze moim dzieciom tak polkule rozwijalam(to wiem z blogu)! Sama uwielbialam te plyty kiedy bylam mala i po prostu chcialam im to przekazac – a tu prosze - jaka jestem madra -J. Jak chodzi o ksiazeczki to wiem, ze moj Romek bardzo lubil serie o Tygrysku i Misiu (Janocha, wydawal to „Znak”) sa zabawne, ze smiesznymi obrazkami. Jedna z ulubionych nosi tytul ” Ja ciebie wylecze”. Mysle, ze nadal niezawodny jest „Krecik”. Ostatno nawet go wykorzystalam na lekcji polskiego, zeby wytlumaczyc dzieciom co to sa pazdzierze. Byly zachwycone.

 Zwykle w ograniczony sposob przejmowalam sie tym, ktora ksiazka jest dostosowana do wieku moich dzieci, a ktora nie (oczywiscie w granicach rozsadku). Czytalam te, z ktorymi bylam emocjonalnie zwiazana. „Cudaczka wysmiewaczka” (moj Romek, choc jest chlopcem bardzo go lubil), „Plastusiowy pamietnik” (choc niektorzy twierdza, ze ramota) i oczywiscie Astride Lindgren („Dzieci z Bullerbyn”, „Karlssona z dachu”, „Pippi”, „Madike” itp.).Czasem nie moglam juz sie doczekac, zeby jakas lektura sie z nimi podzielic. Kiedy Ewa miala 5 lat wzielam sie za „Profesora Gabke”. Nie wiem ile z tego zrozumiala, ale sluchala z zainteresowaniem -J
 I powiem szczerze, ze choc dzieci mam juz duze i swietnie sama czytaja, sa ksiazki, z ktorymi do mnie przychodza, zebysmy sie razem zagrzebali w lozku i czytali na glos (nawet moja prawie 15 letnia corka). Teraz z Romkiem jestesmy na etapie „Wladcy Pierscieni”.
  I jeszcze à propos imion. Calkowicie zgadzam sie, ze maja one wplyw na nasza tozsamosc. Mam nawet tak teorie, ze jak dziecko ma imie pisane ”z polska” latwiej sie z nasza kultura i jezykiem utozsamia. Oczywiscie jest ona domorosla i z pewnoscia nie sprawdza sie w 100 %, ale cos w tym jest.

              Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz zycze Wszystkiego Najlepszego!

              Anka

Piszmy do siebie takie listy, życzliwe, ciepłe, wspierające, wymienjamy sie pomysłami.
A może też inne doświadczone mamy chciałyby nam napisać kilka słów o ich sposobach na wychowanie w dwujęzycznosci, w dwóch kulturach? 
Zapraszam do podzielenia się Waszymi przeżyciami z młodszymi mamami!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Masz wiadomość...

Od pewnego czasu z wielką przyjemnością otwieram moją pocztę. Pojawia się tam coraz więcej informacji o nowych komentarzach i miłych słów ze wszelkich stron świata...
Wszystkich odwiedzających dzieci dwujęzyczne, czytających, komentujących, lubiących, witam bardzo serdecznie! Przyjemnie nam z Wami, mam nadzieję, że przeżyjemy razem kilka dobrych chwil. Wracajcie do nas często :-)

Elu, jesteś z nami od samego początku, dobrze z Toba biec razem po dordze dwujęzyczności. Sylabo dziękuję za wszystkie, soczyste wiadomości ze słonecznej Florydy, czytam je w dużą radością i uwagą...Olu ze Szwecji, Basiu, Niko, Kasiu, Obieżyświatko, Agato z Manchesteru, cieszę się, że dzielicie się Waszymi przeżciami i przemyśleniami komentując bloga.

Kilka dni temu dostalam też maila od bardzo milej osoby. Pani Ania z Lyonu zostala mi polecona przez Profesor Jagodę Cieszyńską, jako mama doskonale dwujęzycznych nastolatków. Faktycznie jej córka i synek nie tylko bardzo dobrze mówią po polsku, ale także czytają i piszą. To znak dla wszystkich rodziców, że może się udać, że warto walczyć o dwujęzyczność naszych dzieci!...
A my z ich mamą wymieniamy co jakiś czas kilka przyjemnych zdań. Taki kontakt jest nietylko wspierający i ważny emocjonalnie dla mamy na obczyźnie, ale także jest źródłem wielu ciekawych pomysłów i inspiracji.

Te wszystkie ostatnie przeżycia przekonują mnie o ważności naszych (wirtualnych choć) spotkań. To takie ważne, żeby nie zostać samemu tam, gdzie samemu być nie można, nie powinno się, gdzie potrzebuje się życzliwej duszy, dobrego słowa, porady, pocieszenia, podzielenia sukcesem, szczęściem. Trzymajmy się razem, wspierajmy, cieszmy -  wtedy wszystko nabiera innych barw, i pojawia się sens, który niekiedy długo pozostawał z ukryciu, a który przecież istnieje, jest.

środa, 9 stycznia 2013

Mokre inwektywy i takie tam

Gabrys wchodzi do kąpieli i mu się wymyka:
Kurde, jestem cały mokry!

Nie powiem, ciąg logiczny wypowiedzi zachowany, tylko gdzie on to usłyszał? Bo od tatusia, to raczej nie, Leopold odpada, zostaję ja...
Dzieci uczą się w pierwszej linii przez naśladownictwo. Widzę, że Gabriel najczęściej używa sformułowań, które słyszy w moich ustach. Ostatnio słuchając go stwierdzam, że naprawdę muszę poszerzyć mój słownik, pewne wyrażenia wyeliminować (!)  i zorganizować mu spotkania ze słownikami innych Polaków.
Jak już opanuje bazę słów i wyrażeń oraz przyswoi system językowy, odejdzie od biernego odtwarzania i wejdzie w fazę swoich własnych kreacji językowych, swoich zdań i swojego własnego zdania.
Coraz częściej zaczynam takie indywidualistyczne przejawy u Gabriela zauważać. W języku.
Bo w zachowaniu jest ich pełno. Dzisiaj w wyżej wymienionej wannie pływały z kaczuszkami wyciśnięte: połowa mojego szamponu i całe mydło taty...raczej nie był to objaw naśladownictwa...

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Trzej przybysze

Przybyli do nas wczoraj po długich wędrówkach, o różnych kolorach skóry, władający różnymi językami...Jak oni się rozumieli? Tego nie wie nikt, ale dotarli do celu. Opowiadali nam o różnych astronomicznych konfiguracjach, zlych królach i dobrych aniołach, o podróżach i ich Przeznaczeniu, ...Zrobiło nam się ciepło w tym międzykulturowym towarzystwie. Zrobiliśmy im herbatkę i podaliśmy kawałek ciasta.

Świętowaliśmy z nimi po francusku, z królewskim ciastem migdałowym - galette des rois i koronowaniem tego, który w cieście odnajdzie ziarno bobu, często ostatnio zastępowane przez ceramiczną figurkę
Tak się zaświętowaliśmy w tej Francji, że dziś sobie uświadomiłam, że kompletnie zapomniałam o polskim zwyczaju naznaczania drzwi K+M+B...jako dzieciak bardzo lubiłam ten moment, chciałabym się nim podzielić z moimi. Zrobiło mi się smutno na duszy. Jutro poszukamy kredy, trzeba będzie jakoś naprawić to przeoczenie...

A jak Wy świetujecie Trzech Króli? Jakie są zwyczaje, tam gdzie mieszkacie?
Czy różnią się bardzo od naszych?



nasza galette des rois



i nasi królowie...




Ps. Gabryś został królem legalnie, bo udało mu się natrafić na ziarno bobu ukryte w  cieście królewskim. Nastepnie zupełnie mniej legalnie tron obiął Leoś, który oczywiście zainteresował się koroną brata...


sobota, 5 stycznia 2013

Imię nadaje tożsamość

Święta były obfite w wiele nadzwyczajnych wydarzeń, w związku z tym mam kilka filmików do zamieszczenia na blogu...Próbuję to zrobić bezskutecznie od kilku dni. I co się okazuje?. Google zablokowało mi konto i nie mogę ich umieścić na YouTube. Powód? Uważają, że moje imię i nazwisko są nierealne, inaczej mówiąc, że to pseudonim, nazwa wymyślona etc...

Rzeczywiście, od dzieciństwa jestem przywyczajnona do różnorodnych reakcji na moje imię. Pamiętam nawet, że przez jakiś czas prosiłam moich rodziców, bezskutecznie zresztą, aby mnie nazywali moim drugim, też pięknym imieniem: Magdalena. Magd było w mojej klasie trzy i imię to wydawało mi się łatwiejsze do noszenia w codziennej, szarej, jeszcze komunistycznej, uniformistycznej egzsystencji.
Inną Faustynę spotkałam osobiście w wieku dwudziestu pięciu lat. Wtedy już byłam dość dumna z imienia, jakie nadali mi rodzice, to wiek, w którym lubi się być wyjątkowym.
A nazwisko? Nazwisko jest francuskie i wraz z moim imieniem najwyraźniej wzbudza u innych podejrzliwość. Cudzoziemiec to, czy oszust? A może jedno i drugie?
U mnie natomiast wzbudza inną podejrzliwość: czy ja w ogóle istnieję, a przynajmniej w oczach innych?

Imię nadaje tożsamość. Daje prawo do bycia. To, co nigdy nie zostało nazwane, w jakiś sposób nie istnieje. Osoba bez imienia pozostaje anonimowa. A kim się staje z imieniem pięknym, oryginalnym, modnym, czy niemodnym, śmiesznym, raniącym, obcym?
Ważne, aby to imię dobrze wybrać, na lata, na całe życie...Niełatwe to zadanie, wielu rodziców czuje na sobie ciężar odpowiedzialności, inni zdają się znajdować w tym temacie rozrywkę. Nie tak dawno jeszcze, we Francji toczyły się spory wokół małej dziewczynki, którą rodzice pragnęli nazwać 
Périphérique Sud - Obwodnica Południowa. Sąd odrzucił ich prośbę, a rodzice ci nie byli w stanie pojąć dlaczego.
A imiona dzieci dwujęzycznych? My staraliśmy się wybrać dla chłopców imiona, które są zapisane i wymawiane tak samo w naszych dwóch językach. By w obu krajach czuli się w jakiś sposób jak u siebie, tacy sami... Może kiedyś ułatwi im to życie i będą bez problemu mogli korzystać z YouTube?
A na filmiki na razie trzeba poczekać. Nie poddam się, złożyłam już drugie odwołanie

czwartek, 3 stycznia 2013

Postanowienie noworoczne

Nadszedł Nowy Rok, niech dla każdego będzie on dobry i pełen życzliwości od innych, dla innych i dla siebie.
Nadszedł nowy rok, a z nim nowe rzeczy i nowe postanowienia.
My mamy jedno, ale ważne - będziemy więcej słuchać!

Ostatnio spędzaliśmy wiele czasu w podróży. Doskonałe na ten czas są wszystkie wynalazki do słuchania: piosenki, bajki, słuchowiska, audiobooki...Od długiego już czasu, praktycznie od narodzin, spędzamy z chłopcami sporo czasu przy muzyce, łatwe to z tatą, który gra na instrumentach i naszą wspólną pasją śpiewania. Zauważyłam jednak, że ani piosenki, ani bajki na dvd, które niekiedy oglądamy, nie wywarły wiekszego widzialnego efektu na język polski Gabrysia. Słuchowiska natomiast tak.
I jak się chwilę zastanowiłam, wydało się mi to zrozumiałe. Obraz i muzyka stymulują pracę prawej półkuli, natomiast słuchanie bajek, etc. pracę lewej półkuli - tej, odpowiedzialnej za język. Mówi o tym często profesor Jadoda Cieszyńska zalecając między innymi wyeliminowanie telewizji i słuchania piosenek przy niektórych, poważnych zaburzeniach komunikacji językowej.

Myślę, że słuchanie bajek, audiobooków - to doskonały pomysł spędzania czasu dla dzieci dwujęzycznych.
Mamy kilka egzemplarzy, ale już jadą do nas z Polski nagrania Bajek Grajek, polecone nam przez Panią Anię z Lyonu.
U nas się ta metoda sprawdza, chopcy przepadają, a to, dziś usłyszany, nowy nabytek językowy ze słuchowiska: Gabriel w czasie zabawy: Zapada noc i w lesie grasują wilki. Pięknie!

Ze specjalną noworoczną dedykacją - do posłuchania ulubienica Gabrysia z nowo wyszperanej w necie strony:




Imię nadaje tożsamość

Święta były obfite w wiele nadzwyczajnych wydarzeń, w związku z tym mam kilka filmików do zamieszczenia na blogu...Próbuję to zrobić bezskutecznie od kilku dni. I co się okazuje?. Google zablokowało mi konto i nie mogę ich umieścić na YouTube. Powód? Uważają, że moje imię i nazwisko są nierealne, inaczej mówiąc, że to pseudonim, nazwa wymyślona etc...

Rzeczywiście, od dzieciństwa jestem przywyczajnona do różnorodnych reakcji na moje imię. Pamiętam nawet, że przez jakiś czas prosiłam moich rodziców, bezskutecznie zresztą, aby mnie nazywali moim drugim, też pięknym imieniem: Magdalena. Magd było w mojej klasie trzy i imię to wydawało mi się łatwiejsze do noszenia w codziennej, szarej, jeszcze komunistycznej, uniformistycznej egzsystencji.
Inną Faustynę spotkałam osobiście w wieku dwudziestu pięciu lat. Wtedy już byłam dość dumna z imienia, jakie nadali mi rodzice, to wiek, w którym lubi się być wyjątkowym.
A nazwisko? Nazwisko jest francuskie i wraz z moim imieniem najwyraźniej wzbudza u innych podejrzliwość. Cudzoziemiec to, czy oszust? A może jedno i drugie?
U mnie natomiast wzbudza inną podejrzliwość: czy ja w ogóle istnieję, a przynajmniej w oczach innych?

Imię nadaje tożsamość. Daje prawo do bycia. To, co nigdy nie zostało nazwane, w jakiś sposób nie istnieje. Osoba bez imienia pozostaje anonimowa. A kim się staje z imieniem pięknym, oryginalnym, modnym, czy niemodnym, śmiesznym, raniącym, obcym?
Ważne, aby to imię dobrze wybrać, na lata, na całe życie...Niełatwe to zadanie, wielu rodziców czuje na sobie ciężar odpowiedzialności, inni zdają się znajdować w tym temacie rozrywkę. Nie tak dawno jeszcze, we Francji toczyły się spory wokół małej dziewczynki, którą rodzice pragnęli nazwać 
Périphérique Sud - Obwodnica Południowa. Sąd odrzucił ich prośbę, a rodzice ci nie byli w stanie pojąć dlaczego.
A imiona dzieci dwujęzycznych? My staraliśmy się wybrać dla chłopców imiona, które są zapisane i wymawiane tak samo w naszych dwóch językach. By w obu krajach czuli się w jakiś sposób jak u siebie, tacy sami... Może kiedyś ułatwi im to życie i będą bez problemu mogli korzystać z YouTube?
A na filmiki na razie trzeba poczekać. Nie poddam się, złożyłam już drugie odwołanie