piątek, 25 stycznia 2013

Leo

Leo ma: szesnaście miesięcy, dużo niespożytej energii niewiadomoskąd, sto szalonych pomysłów na sekundę, zbójnicki uśmiech na buźce i ogromną potrzebę dawania wszystkim całusków. My z Leo mamy: dużo nieprzewidzialnych wydarzeń, krótkie noce, całkiem sporo sprzątania i ogromną radość.
Leopolda wszędzie dużo i nie sposób go szaleńczo nie kochać.

Ale ostatnio wszystko się zmienia w naszym rodzinnym krajobrazie, bo Leo znika, coraz częściej.

Weźmy za przykład wczorajszy powrót ze spaceru. Po śnieżnej u nas rewolucji wszystko zabiera dwa razy więcej czasu, rozbieranie się po spacerze, trzy razy więcej. Wykaraskaliśmy się w końcu ze wszystkich rękawiczek, szalików, kominiarek, opasek, sniegowców itd i hola przygotowywać ciepła czekoladę. Nagle ktoś pyta, gdzie Leo (nie matka niestety, o nie). Szukamy wszędzie, nawołujemy, metraż niewysoki, więc znajdujemy na szczęście uciekiniera szybko - siedzi zbieg na kanapie, czerwomy jak burak, w kombinezonie, botkach futrzanych, a jego tłuste jeszcze troszeczkę łapki trzymają książke.
Brata. Takie chwile nieuwagi Leo lubi najbardziej. Swoje książeczki czyta legalnie w naszym towarzystwie, ale jak tylko wzrok się odwróci - już Leo chwyta za słowo drukowane -  nasze powieści, tygodniki, katalogi,czy wreszcie jakieś całkowicie nieodpowiedzialnie porzucone awizo. Różnie to bywa z dochodzeniem praw własności pomiędzy braćmi, dzisiaj więc miłość słowa pisanego ma Leopold wypisaną na twarzy, w postaci ogromnego guza nabytego kantem Mama Mu sprzata .

Do tej pory prawie  zainteresowanie Leopolda literaturą miało charakter głównie smakowy, lub kinestetyczny (oj, podarło się jej trochę, podarło...) Ewentualnie oglądał Leo obrazki, z których wyławiał, jak się dało, wszystkie miauczące kotki, i brumbrające auta, ale od kilku dni sadowi się ze smakiem na wszystkich nadarzających sie kolanach, z książeczką i wiele mówiącym szczęśliwym posapywaniem. A jeśli nie natrafi na żadne kolana, siada gdzie popadnie i ...czyta! Lemle lele lule wychodzą z jego buzi a paluszek wodzi za tekstem. Patrzę na to widowisko rowczulona i zastanawiam się co się dzieje w tej małej główce. Pojawiają się tam tylko obrazy, czy już jakieś pierwiosnki symboli. E, nie,chyba jeszcze za wcześnie, karcę sama siebie jakąś wiedzą psychologiczną. Ale kto to wie, co to lemle lele znaczy, czy to tylko naśladownictwo, zabawa dźwiękiem czy może jakieś początki przypisywania kilku kreskom sensu, kilku słowom życia, widzialnemu niewidzialnego?

Leopolda pasja książek zaczęła się dość wcześnie, Kaka pojawiło się w zestawie z mamą, tatą, i babą (Gabriel). Rzekło się i książki stanowią część naszej rodziny: Jakoś tak się dzieje, że ta rodzina stale się powiększa, ciagle świeże miejsca uwalniać na półkach potrzeba. Nowe przyjmujemy jak niemowlęta pod nasz dach, adoptujemy te starsze, niektóre jak relikwie przechowujemy koło łóżka, na szafce.
Skąd się bierze miłość do książek, słowa, języka? Chyba od tych półek uginających się, z mlekiem matki wyssana, z głosem taty usłyszana, kuksańcem od brata zakrzewiona? Od rozmów, historii opowiadanych w ciemności, kolan ciepłych pod pupą i oddechu nad uchem z "pewnego razu był sobie..."

Czytajmy naszym dzieciom, jak najczęściej, jak najwcześniej.



4 komentarze:

  1. Myślę ,że ciepłe kolana , i słowa mamy i taty i kuksańce, ale przede wszystkim SERDUCHO !!!!
    STĄD SIĘ TO BIERZE ;-))

    OdpowiedzUsuń
  2. SERUDCHO! Oczywiscie Asiu! Milosc rodzi milosc przeciez...

    OdpowiedzUsuń
  3. Uderzylas w samo sedno... gdyby nie uginajace sie od ksiazek polki w domu rodzinnym, gdyby nie mama, ktora pilnowala, czy a) wypozyczam ksiazki z biblioteki i b) czy je oddaje... to nie wiem, co by bylo...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach to oddawanie, ja tez sie nie moglam z ksiazkami z biblioteki rozstac :-) A czytanie z latarka pod koldra pamietasz?

    OdpowiedzUsuń