czwartek, 4 lipca 2013

Nie gorzej u nas niż u Borejków...

Czas wakacji to dla mnie wspomnienie chwil spedzonych w różnych miejscach, w różnych okolicznościach, różnych pozycjach, ale zawsze z książką. Bez ograniczeń czasowych czytać było można do czwartej nad ranem, trzy książki na dzień połykać i przegryzać czereśniami. 

Ach, patrzę sobie na półkę i widzę niektóre z tych moich wakacyjnych towarzyszek, Siedzą tam i kuszą, a nie ma jak ich zaprosić na kanapę, pod drzewo, tak się z niczym chwilami nie wyrabiam... O czwartej nad ranem budzi mnie Leopold, a nie Kapuściński, na kanapie zamiast ukochanej Fred Vargas panoszy się wielki żółty miś...
Ale wspomnienia zostają. Tak jak Monice Jaruzelskiej, którą gdzieś tam ukradkiem udaje mi się podczytywać...Bo czytaniem tego raczej nazwać nie można, strona w kuchni mieszając krem do kremówek, trzy akapity na balkonie, bo chłopcy na chwilę zakopali topór wojenny, kilka stron wygranych dzięki porannej podróży do Paryża pociągiem...

Ale wspomnienia zostają :-) Jedno z takich przyjemnych wspomnień to code-switching u Borejków.
Matko, jak oni tymi sentencjami łacińskimi umiejętnie haftowali język polski. Zawsze miałam sentyment do łaciny, a w wykonaniu filologa klasycznego Ignacego Borejki, to się w tym języku doszczętnie zakochałam. A te wstawki obcojęzyczne wcale nie wydawały mi się pretensjonalne, ale przy Roosvelta 5 głebokie i wiele mówiące, a do tego jeszcze dowcipne. I nie miałam pojęcia wówczas jeszcze, że taki sposób mówienia to zjawisko przełączania kodów, zwane u osób dwujęzycznych słynnym już code-switching.

I gdzieżby mi do głowy przyszło, że ja kiedyś, pod moim dachem coś takiego właśnie usłyszę:

Babcia francuska: Quel parfum de glace veux-tu? (jaki chcesz smak lodów?)
Gabryś: Waniliowe
Babcia: Comme ça? Ou un peu plus de waniliowe? pyta babcia nakladajac dwie gałki (Tyle czy więcej waniliowe?)

Na to wchodzi do jadalni francuska kuzynka i upuszczajac przez nieuwage swoj telefon wykrzykuje:
O Matko! j'ai fait tomber mon portable!
Dramat - kwituje francuski dziadzio

Jakbym zamknęła oczy, wysiliła trochę wyobraźnię i zmysły, przerobiła nieznacznie francuski na łacinę to siadłabym z pewnością gdzieś tam przy borejkowym stole. W Polsce dalekiej...
I tak czasem zamykam oczy i sobie wyobrażam :-)

Tutaj czytelnikom należy się sprostowanie: rodzina małżonka mojego rdzennie francuska, lecz z językiem  polskim już osłuchana i też polskiego ucząca się - w przypadku kilku przedstawicieli tej rodziny. Tego typu sytuacje zdarzają się raczej rzadko, ale zdarzając się wywołują niezmiennie uśmiech na moich ustach i małe uszczypnięcie z sercu .

7 komentarzy:

  1. U mnie jest tak samo. Mieszkamy w Luksemburgu. Obowiazuja tutaj 3 jezyki urzedowe: francuski, niemiecki i luksemburski. Z mezem rozmawiam po luksembursku, a jest on Wlochem;) z dziecmi po polsku, w sklepie po francusku, u lekarza po niemiecku. Nie raz zdarza mi sie takie barejkowe zdania:))) a dzieciom to prawie codziennie. Rekompensuja sobie w ten sposob, jesli nie moga sobie w danym momencie przypomniec jakiegos slowa. Ja szybciutko im przypominam jesli jestem w poblizu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och! to mieszanie jezykow u Was to nielada zabawa! My z naszymi dwoma nawet sie nie umywamy :-) Jestem pod wrazeniem Waszej wielojezycznosci! Witam serdecznie u nas i takze pozdrawiam!

      Usuń
  2. Właśnie czytam Grosjeana na temat code switchingu...że są rodzaje i w ogóle. I jakoś tak mi lżej po jego lekturze bo my często w wchodzimy w code switchingowy mode. U nas aż trzy języki, a z moją przyjaciółką Słowaczką i cztery można naliczyć. Zbieram się i zbieram i w końcu muszę spisać te i inne przemyślenie Grosjeanowe :-). Pozdrowienia.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, dobrze, ze o tym piszesz. Po Grosjeanie zawsze lzej :-) Ja bym go zapisala na recepcie dla wszystkich rodzicow dzieci dwujezycznych...I spisz Kochana koniecznie i przemyslenia rosjeanowe i Twoje na ten temat - bo bardzo sa mi cenne! Pozdrawiam Cie serdecznie.

      Usuń
  3. haha! A u nas jest tak, ze ja do Sary mowie cos po polsku, na co moj maz po niemiecku: "No wlasnie, rob tak, jak mowi mama!" I tu wymienia dokladnie to, co po polsku powiedzialam :D Slowa po polsku nie powie, bo raczej nie umie. Ale rozumie, i smiesznie to wychodzi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hieno, maz ktory rozumie, to rewelacja! Taki maz nie czuje sie "wylaczony z obiegu", a to wazne bardzo. A maz, ktory Cie popiera, to juz prawdziwy skarb! Jest z czego sie cieszyc :-)

      Usuń