Ten post miał być odpowiedzią do komentarza Anety przy Małżeństwach mieszanych. Ale jak zaczęłam sie rozmyślać na ten temat, to stwierdziłam, że kwestia jest tak ważna, iż koniecznie nie może zginać śmiercią naturalną w niestety rzadko czytanych ostatnich linijkach...
Dzięki Aneto, zwróciłaś nam uwagę na bardzo istotną sprawę. Piszesz o wadze statusu socjo-ekonomicznego języka mniejszościowego, która wpływa w dużym stopniu na waloryzację dwujęzyczności. Zgadzam się z tym całkowicie, podobnie jak większość specjalistów badających warunki przyswajania drugiego języka. Ludzie zwykle są bardzo przychylni nauce języków, których użyteczność określają jako wysoką, najcześciej wiąże się to z edukacją szkolną oraz przyszłością profesjonalną dziecka. Można by powiedzieć, że w świadomości społecznej istnieje taka złota lista języków, niektóre z nich figurują na samym szczycie, niektóre gdzieś tam niżej, a jeszcze inne w ogóle się tam nie załapały...
Prym w tym rankingu wiedzie z pewnością język angielski, po nim plasują się hiszpański, niemiecki, francuski, no może włoski. Dzieci dwujęzyczne posługujące się tymi językami są chwalone, doceniane, ogólnie zdaniem wszystkich "będzie im łatwiej w szkole i w życiu". Rodzice takich dzieci są wspierani przez otoczenie, więc w życiu już jest im łatwiej. Przekazanie tych języków wydaje się faktycznie prostsze.
Po językach "naczelnych" rozciąga sie długa lista innych języków, które dla naszych potrzeb nazwałabym przeciętnymi. Ich znajomość nie wadzi nikomu, ale też nie wywołuje generalnie ekstazy u obserwatorów.
Po językach przeciętnych nastepuje często wielka przepaść i ta, znajduje się miejsce języków, zdaniem niektórych (jakże błędnym!), nikomu do niczego niepotrzebnych. Nie wiem jak rzeczy mają się w Waszych krajach, ale we Francji przez niektórych określane są w taki sposób języki soninké, bambra lub dialekty używane przez nieliczną część spoleczeństw afrykańskich.
Żyjemy w erze skuteczności, efektywności, nie da sie ukryć, że to co nieproduktywne postrzegane jest jako zbędne, wszystko powinno wydać owoc natychmiast i dla dobra wolnej, niezależnej oraz w gruncie rzeczy samotnej jednostki, krótko mówiąc w społeczeństwie ponowoczescnym, jak je określa Zygmunt Bauman.
Języki, których utrzymanie nie ma walorów ekonomicznych, ale jedynie wartość wspólnotową, ewentualnie kulturalną, mają mniejszą rację bytu na
językowym rynku, gdzie tryumfują języki światowych potęg gospodarczych.
Bardzo ubolewam nad tym, że sądy tego typu są często wyrażane, nie tylko prywatnie, ale także przez przedstawicieli różnych instytucji, bez jakiejkolwiek troski o poczucie przynależności mówiącego w danym języku do swojej kultury. Wciąż za mało mówi, się, że w przypadku rodziców mówiących innymi językami, rozwinięcie dwujęzyczności u dziecka jest niezwykle potrzebne do jego harmonijnego rozwoju emocjonalnego. Niezależnie od statusu socjo-ekonomicznego języka jego przekazanie jest fundamentalne dla utrzymania więzi w sensie indywidualnym i kultury z sensie uniwersalnym.
Za mało się wspomina także, że wszystkie pozytywne efekty dwujęzyczności (myślenie twórcze, elastyczność poznawcza, przystosowanie społeczne, umiejetność mediacji itd). są wynikiem wyjątkowej gimnastyki umysłu u dziecka dwujęzycznego i pojawiają sie bez względu na języki jakimi ono sie posługuje.
A język polski w tym wszystkim? Jakie ma miejsce z tej hierarchii? I inne pytanie może jeszcze ważniejsze: jakie my mu w tej hierarchii powierzamy miejsce?
Jak dotąd spotkałam się z pozytywnym odbiorem (aczkolwiek nie entuzjastycznym) naszego języka i faktu, że mówie do chłopców po polsku: w przedszkolu; na ulicy, wśród przyjaciół i szczególnie ważne - w rodzinie męża. Wiem, że niestety nie wszyscy polscy rodzice mogą podzielić moje doświadczenia. Wiem także z obserwacji, że niektórzy są skrępowani ujawnieniem swojego polskiego pochodzenia i próbując udowodnić swoją adaptację w społeczności przyjmującej, celowo zwracają się do swoich dzieci w języku kraju zamieszkania, przynajmniej w towarzystwie innych osób. Nie osądzam takich zachowań, są one najczęściej rezultatem złożonych okoliczności. Zastanawiam się tylko jakim są komunikatem dla dzieci?
Co myślimy o naszym pochodzeniu, o naszym języku? Czy się ich wstydzimy? Czy jesteśmy z nich dumni?
Są to kwestie niesamowicie trudne, często związane z naszą historią, tożsamością, poczuciem wartości, ale są to też sprawy niezwykle ważne, bo nasza postawa wpłynie na postawę naszych dzieci, które będą dumne lub zaażenowane wypowiadając się po polsku.
Jesli jestesmy dumni, nasze dzieci odczuwają to w lot i kojarzą język polski z czymś dobrym, wartościowym i dowartościowującym, a to przyciąga, motywuje.
A kiedy się wstydzimy...?
To oczywiste, że nikt nie lubi się wstydzić. Kiedy odczuwamy wstyd, pojawia się potrzeba schowania, ukrycia, okrycia...a język nie może zostać przekazany milczeniem.
Stawmy czoła tym kwestiom, nie pozostawiajmy ich w cieniu, tam, skąd będą nas straszyć i wychodzić na jaw wtedy, gdy się będziemy tego jak najmniej spodziewać.
Wydobędźmy złoto z naszych korzeni, zobaczmy to, co piękne, wyjątkowe, jedyne, słowiańskie, polskie...
W ten sposób bedziemy mogli pokazać naszym dzieciom, że to dobrze znać język polski, że to warto, że to może być super!