środa, 12 czerwca 2013

Oswoić dwujęzyczność w przedszkolu, szkole...

W grupie przedszkolnej Gabrysia jest kilkoro dzieci mających przynajmniej jednego rodzica obcego pochodzenia. Są wśród nich: mały Rosjanin, dziewczynka, której mama jest Niemką oraz adoptowany chłopiec pochodzący z Kongo. Nauczycielka jest otwarta na kwestię dwujęzyczności i dwukulturowości, choć przyznaje, że nie posiada w tym względzie wiele wiedzy.
W ostatnim czasie spędziliśmy z nią dużo czasu rozmawiając o tych właśnie zagdnieniach. Do dziś zachwycam się otwartością tej nauczycielki z dużym już stażem i ogromnym doświadczeniem. Zdaję sobie sprawę z tego, że mieliśmy ogromne szczęście trafiając na taką właśnie osobę.

Niewszyscy rodzice dwujęzycznych dzieci mają takie dobre doświadczenia, czasem spotykam się ze skargami na obojętność, niezrozumienie, czy wręcz odrzucenie ze strony nauczyciela. Są też i tacy, którzy jawnie zabraniają mówić rodzinie w języku mniejszościowym tłumacząc to różnymi powodami - poznawczymi, integracyjnymi... najcześciej zupełnie mylnymi i nieadekwatnymi naukowo.
Dla rodziców i dzieci to bardzo bolesne zachowania. Naturalną reakcją na taki brak akceptacji jest złość, poczucie krzywdy, spadek motywacji, wycofanie się...

Co z tym robić? Wszystkim nam zależy, aby miejsce, w którym  nasze dziecko spędza sporo czasu było dobrym dla niego miejscem, a osoba, której je powierzamy, by była nam osobą bliską, godną zaufania...

Myślę, że ciekawość dwujęzyczności rozbudzić można w każdym nauczycielu, któremu los ucznia czy przedszkolaka nie jest obojętny.
I tutaj my, jak rodzice dzieci dwujęzycznych mamy pole do popisu!

Zastanówmy się więc chwilę skąd może się brać takie podejście nauczycieli i co my, jako rodzice możemy z tym zrobić?

Istnieje na pewno wiele powodów odrzucenia dwujęzyczności, ja wymieniłabym na poczatek dwa, które wydają mi się istotne: niedoinfromowanie i lęk przed Innym.

Kiedy słyszy się o paniach z przedszkola, czy ze szkoły nieprzychylnych dzieciom dwujęzycznym, pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to : one się boją...Boją się tego co inne, co nieznane, co niezrozumiałe...Tak, nasze dzieci są troszkę inne, z innym akcentem, z innymi zwyczajami, innymi rodzicami, innymi posiłkami czasem, inną religa może, innym wyglądem nawet!
Wszyscy boimy się inności. Jest tak, że czasem nas ona pociąga, fascynuje, ciekawi, lubimy jeździć, zwiedzać, ale w domu najlepiej. Nawet jeśli mamy wrażenie, że Inny, Inne nas pociąga za sobą, gdzieś tam w głębi nas tli się pewien lęk i niepewność. Twarz drugiej osoby, Innego pociąga nas i odpycha zarazem, w gruncie rzeczy chcielibyśmy, aby inni byli tacy jak my, moglibyśmy ich przewidzieć, zrozumieć, skontrolować, poczuć bezpiecznie w ich towarzystwie...a tu się nie da, życie jest inne, Inni są wszędzie, Inny jest sąsiad z ulicy nawet, a co dopiero dziecko z innej kultury, z innego języka rodem...
Twarz Innego, pisze Emmanuel Lévinas, nieustannie nas wzywa, nieustannie nas powołuje do odpowiedzi, do odpowiedzialności. Twarz dziecka dwujęzycznego czyni to po stokroć.
Nauczyciel czuje się wezwany, zaczepiony niejako przez tę twarz, która chce komunikować, która potrzebuje kontaktu, wyjaśnień, wsparcia. Twarz dziecka wyraża się w sposób pełny, niezawoalowany, bezpośredni. Nauczyciel może się czuć zagubiony wobec tej bezpośredniości i inności zarazem, Jak zareagować, czy będę potrafił, czy podołam, czy zrozumiem? Język, ale też mentalność, sposób bycia, czy nie popełnię jakiejś gafy, czy sie nie ośmieszę? Może lepiej nie próbować, może lepiej się wycofać? Odrzucić łatwiej będzie, skrytykować, niż przekroczyć siebie, odważyć się...
Któż z nas tego nie zna...?

Drugi powód "ucieczki" nauczyciela to niedoinformowanie.
Jak już pisałam - wydaje mi się, że często niezrozumiałe dla nas i dla dziecka podejście nauczycieli i opiekunów do dwujęzyczności nie wynika ze złej woli. Może ono być także efektem braku podstawowych wiadomości na temat wychowania dwujęzycznego lub też posiadania błędnych przekonań, jak np. to, że porozumiewanie się w obcym języku z rodzicem wpłynie negatywnie na edukację dziecka. Brak doinformowania może wywoływać u nauczyciela poczucie zagubienia i braku kompetencji w sytuacji odbiegającej w jakiś sposób od znanej mu normy i wywołać różne bolesne dla nas i dla dziecka reakcje typu krytykę, obojetność czy nawet represje.
Jak widać oba te aspekty, lęk i brak wiedzy wzajemnie się ze sobą przeplatają. Można się nie kształcić w danym kierunku, gdyż ewentualna wiedza dotyczy dziedziny, która nas przeraża, z drugiej zaś strony brak wiedzy zywołuje lęk przed nieznanym, niezrozumiałym, obniża poczucie własnej wartości, etc.

Niezwykle ważne więc jest, abyśmy znaleźli w sobie wystarczająco sił i innowacji, aby oswoić, przybliżyć nauczycielowi  to co Inne. To, co zostało poznane, oswojone już tak nie przeraża, nie budzi reakcji obronnych.
Czasem wystarczy wzbudzić zainteresowanie nauczyciela tematem, przytoczyć kilka wyników badań i zdań specjalistów, podsunąć dobry poradnik, ukazać piekno i bogactwo drugiej kultury i, często najważniejsze - docenić rolę nauczyciela w waloryzacji dwujęzyczności, Pewnie, kosztuje to wszystko trochę energii i pomysłowości, ale stawka jest ważna. Zwykle "panie z przedszkola" czy też ze szkoły są bardzo ważnymi dla dziecka osobami. Jeżeli one wyrażają się pozytywnie o jego przynależności kulturowej i dwujęzyczności, zarażają entuzjazmem samo dziecko, a także jego rówieśników.
Często też przedszkolanki, czy nauczyciele nie zdają sobie sprawy z ich roli w procesie nabywania przez ucznia drugiego języka. Trzeba wówczas tę rolę im delikatnie, choć w jasny sposób wskazać, a pózniej też docenić ich wysiłki.
W większości przypadków postawa taka powinna pomóc wszystkim - i dziecku, i nauczycielowi, któremu łatwiej sie odnaleźć w całej tej sytuacji.

I jeszcze jedno, może najważniejsze -oswajając pamiętajmy, że stwarzamy więzi. To chyba najcenniejsze...

Z dedykacją dla wszystkich, którzy się odważają, którzy się odważą (nauczycieli, rodziców, dzieci...)

- Dzień dobry - powiedział lis.
- Dzień dobry - odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł. [...]
- Ktoś ty? - spytał Mały Książę. - Jesteś bardzo ładny...
- Jestem lisem - odpowiedział lis.
- Chodź pobawić się ze mną - zaproponował Mały Książę. - Jestem taki smutny...
- Nie mogę bawić się z tobą - odparł lis. - Nie jestem oswojony.
- Ach, przepraszam - powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: - Co znaczy "oswojony"?
- Nie jesteś tutejszy - powiedział lis. - Czego szukasz? [...]
- Szukam przyjaciół. Co znaczy "oswoić"?
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.
- Zaczynam rozumieć - powiedział Mały Książę. - Jest jedna róża... zdaje mi się, że ona mnie oswoiła... [...]
- [...] - westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: - Życie jest jednostajne. [...] To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu... 


Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę

piątek, 7 czerwca 2013

Piątkowe gadułeczki - w przedszkolu o Polsce




Pamiętacie nasz dzienniczek z podróży?
Otóż chwilowo nie mamy go przy sobie - od kilku dni śpi spokojnie w przedszkolu Gabrysia.
Bez obaw, nie wyrzuciliśmy go z domu, z całą szczerością musimy jednak przyznać, że stał się on ofiarą pewnego spisku...

Działo sie to jakieś kilka tygodni temu z czasie indywidualnych spotkań z rodzicami w przedszkolu.
Spędziliśmy z panią Gabrysia prawie trzy godziny, rozmawiając dużo o synku, ale też o dwujęzyczności, Pojawił sie temat dzienniczków, jako metod wspierających rozwój języka i pozwalających na utrzymanie kontaktu pomiedzy dwoma środowiskami, kulturami, językami...

Wtedy zrodził sie więc pomysł wykonania dzienniczka do szkoły. Gabryś bardzo dobrze włada francuskim, więc nie tyle o wparcie językowe tutaj chodziło, ale raczej kulturalne. Podzielenie się z kolegami swoimi drugimi korzeniami, Polską...

Nasz wyjazd do Polski i dzienniczek tam wykonany stał sie doskonałą okazją do zorganiozowania takiego wydarzenia.
Wraz z dzienniczkiem Gabryś zaniósł do przedszkola także polską flagę rodem z krakowskich Sukiennic, drewnianą, rzeźbioną szkatułkę na skarby z Zakopanego, mapę Europy z zaznaczoną Polską i pudełko Ptasiego Mleczka, żeby przez żołądek trafić wszystkim do serca :-)



Pomimo pewnych oporów rano, po "polskiej prezentacji" Gabriel był bardzo dumny, i myślę, że czuł się nie tylko doceniony, ale w jakiś sposób wewnętrznie zjednoczony - dwa z ważnych jego światów mogły sie spotkać.
Nauczycielka powiedziała nam też jedną, bardzo piękną rzecz. Wszystkie dzieci z chęcią wysłuchały opowieści o Polsce, ale wyjatkowo zainteresowane, dotknięte wydawały się te, które też mają podwójne, obce pochodzenie. Siedziały, patrzyły z jakąs szczególną koncentracją, uwagą, emocjami. Nauczycielce pokazało to wagę zorganizowania podobnych spotkań także dla tych dzieci.

Po tym pierwszym polskim spotkaniu, okazało się, że zainteresowanie Smokiem Wawelskim było także duże, iż szybko narodził sie kolejny projekt - polskie baśnie i legendy opowiadane dzieciom w przedszkolu przez tatę baśniarza...

A dzienniczek? Pani poprosiła, aby jeszcze trochę został w przedszkolu, w wolnych chwilach ogląda go jeszcze z Gabrysiem i dziećmi. A co on jeszcze tam robi? Ćśśśś,to jego sekret, tego nikt nie wie...:-)

Zachęcam Was do "przynoszenia" Polski do przedszkoli, szkół Waszych dzieci, dzielenia się naszą bogatą kulturą, ciekawostkami, nawet językiem. Przybliżanie innym kolegom, nauczycielom tak ważnej części ich życia związanych z drugim krajem jest dla dzieci dwujęzycznych nietylko dowartościowujące, ale też niezmierne ważne dla ich emocji, kształtowania się tożamości i motywacji do mówienia po polsku.
My zrobiliśmy to w bardzo prosty sposób, odpowiedni dla czterolatków, ale można w tym względzie  być bardzo twórczym i odkrywczym! Można pokazać, że to, co polskie może rymować z interesujące, zabawne, zaskakujące, tajemnicze i w końcu odkryte!

A u Eli dziś pacynki, kukiełki i inne gaduły.

środa, 5 czerwca 2013

Dzieci... (niekiedy dwujęzyczne)


"Chcielibyśmy, aby nasze dzieci  nie płakały z byle powodu.
Aby nie złościły się, ponieważ czegoś im odmawiamy, albo mamy czelność zaproponować im zmianę pieluszki pękającej w szwach.

Chcielibyśmy, aby bardziej słuchały, aby ubierały się, kiedy się je o to prosi, aby siadły do stołu dokładnie wtedy kiedy inni domownicy, aby chętnie chodziły spać, aby sprzątały swój pokój, kurtki wieszały na wieszakach, a buty układały jeden obok drugiego, porządnie, w szafce.

Chcielibyśmy, aby były spokojne, grzeczne, aby wrzeszcząc nie biegały wszędzie, by cały obiad przesiedziały posłusznie przy stole, jadły szybko, sprawnie, widelcem, wszystko co mają na talerzu, piły bez rozlewania czy robienia dziwnych eksperymetów na temat pojemności naczyń ...

Chcielibyśmy, aby nasze dzieci nie były dziećmi!"

Isabelle Filiozat " Au coeur des émotions des enfants" tłum. własne

No chcielibyśmy...Ja dziś rano szczególnie chciałam, kiedy o szóstej obudził mnie Gabryś twierdzący, że się nudzi. Po nim zaraz Leopold pragnący wspomóc brata w nienudzeniu się. O ósmej rano, kiedy inni śpią jeszcze spokojnie w ten dzień wolny od szkoły, my mieliśmy już za sobą dwa bolesne upadki z łóżka jako wynik niedozwolonych akrobacji, trzy różne zachcianki na śniadanie, przy stole głównie francuski, corridę w celu zmienienia pieluchy, kilka kłótni braterskich o kredki, porysowaną na fioletowo kanapę jak skutek uboczny kłótni...to wszystko pod czujnym i kochającym okiem niewyspanej i zdesperowanej mamy bez męża - chwilowo na wyjeździe.
O ósmej dziesięć miałam do wyboru: dokonanie przestępstwa lub głęboki oddech i sięgnięcie po lekturę, która zawsze mi pomaga.

"Tylko, że to są właśnie dzieci! To własnie ich rola: wywalić wszystkie zabawki, chodzić boso po zimnej podłodze, obudzić się o świcie, drzeć się aż do utraty tchu, chować w szafach, i biegać po swieżo umytej podłodze w zabłoconych kaloszach.

Szczerze mówiąc, nie czulibyśmy się trochę niezręcznie, gdyby zachowywały się cały czas jak dorośli w miniaturze, uporządkowane, uprzejme? Po kilku minutach podziwu z nutką zazdrości, szybko bylibysmy przestraszeni ich brakiem naturalności..."

Tamże

Siedzę, czytam, uspakajam się i szczerze mówiąc - się zgadzam. Trzeba mieć takie książki, pod reką, jako koło ratunkowe. To się wie, to się czuje gdzieś tam głęboko, ale to trzeba usłyszeć przychodzące gdzieś z zewnątrz...W książce Isabelle Filliozat, to tylko wstęp do wielu cennych refleksji na temat emocji dziecka i naszych emocji.

Emocje dzieci często nas przerastają, przekraczają, odbijają się echem w naszych emocjach, w naszych historiach, wywołują lęk o to co powiedzą inni, jak nas będą odbierać, jak ocenią nasze rodzicielskie kompetencje, czy zaakceptują moje dziecko...Z tym lękiem rodzic czasem działa nieracjonalnie, nie tak jakby chciał, marzył o sobie jako rodzicu, a później żałuje i wtedy do mieszanki tych wszystkich emocji dołącza się także poczucie winy i smutek i złość na siebie, na dziecko...
Jeżeli tylko można, nie powinno się zostać na tym etapie, coś zrobić ze swoimi emocjami, aby dziecko mogło poczuć się bezpiecznie i z naszą pomocą uporządkować swoje. Dobrze spisanem wartościowe doświadczenia innych rodziców i specjalistów mogą nam w tym pomóc - żeby się zatrzymać, by przerwać błędne koło, spojrzeć z jako takiego dystansu, zobaczyć, że inni "też tak mają", że można coś z tym zrobić, że można się uwolnić, zastanowić, co jest najważniejsze nie dla innych, ale dla mnie i dla mojego dziecka.

Uff, powoli wulkan we mnie się wycisza. Patrzę na moich synków, zaczynam się cieszyć, że są dziećmi. Normalnymi. Z emocjami, pragnieniami, pomysłami, które wyrażają.

Bo dzieci dwujęzyczne, to przede wszystkim dzieci :-)



PS.  Mimo iż od Dnia Dziecka minęło już kilka dni, to było tak post-świętnie z życzeniami dla rodziców i oczywiście wszystkich dzieci :-)






wtorek, 4 czerwca 2013

Wtorkowe czytaneczki - polowanie na sylabki

Od kilku dni w końcu nastało coś, co można by w porywach nazwać przedsmakiem wiosny.
Słońce wygląda wstydliwie zza chmur, i mimo szalejącego wiatru można wyścibić nos za drzwi, a nawet i rekę i nogę. Te ręce i nogi często więc wierzgają się, wiercą, dyndają niespokojnie oczekując,  ba! wymagając, kiedy ktoś w końcu wyprowadzi je na spacer. Są więc one regularnie wyprowadzane dla tak zwanego "świętego spokoju", dotlenienia i okazuje się! nabycia wiedzy.

W tym tygodniu zaprosiliśmy do naszego ogrodu Sylabki.
Sylabki zawisły na drzewach i krzakach w postaci wyrażeń dzwiękonaśladowczych, i udawały zwierzątka. Zabawa polegała na tym, aby upolować jak najwięcej zwierzątek - sylabek i pochawlić się swoją zdobyczą, tzn. przypisać przeczytany odgłos do zwierzęcia np. UHU to sowa, TU TU to słoń...
Radocha była przednia!

I tutaj przepraszamy wszystkich obrońców zwierząt. Wierzcie nam, wszelkie rzeczywiste działania tego typu są nam bardzo odległe, ale czegóż sie nie robi gdy się ma w domu dwóch dynamicznych myśliwych żądnych przygód w świecie wyobraźni:-)



A u Eli dzis wiele cennych informacji na temat czytania wyraeń dzwiękonaśladowczych.

czwartek, 30 maja 2013

Szkolenia, warsztaty, konferencje - wymieniajmy się informacjami!

Dostalam wczoraj wiadomość od jednej z mam.  Znów dobre wieści dla mieszkanców Paryza i okolic. W następnym tygodniu odbędzie się tam kolejna konferencja na temat dwujęzyczności.
Sylwio, dziękujemy serdecznie za informację!
 
Niektórzy z Was piszą, że żałują, iż nie mieszkają gdzieś tu w okolicy. A gdyby się tak dobrze rozglądnąć, poszperać? Może i wokół Was znalazłoby się kilka fajnych inicjatyw?

Proponuję - informujmy się o nich nawzajem. Z chęcią zamieszczę informacje o wydarzeniach wspierających wychowanie dwujęzyczne na blogu i na stronie fb Dzieci Dwujęzycznych.
Mam nadzieję, że w ten sposób więcej osób się o nich dowie, one z kolei przekażą innym osobom...
I kiedyś Paryżanie będą jeździli na warsztaty do Edynburga i oczekiwali z niecierpliwością streszczeń konferencji w Niemczech...


A teraz kilka detali odnośnie tej drugiej konferencji:
Odbedzie sie  ona w Paryzu 5 czerwca. O charakterze bardziej otwartym, popluarno-naukowym, z ciekawymi wystąpieniami i możliwością dzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi rodzicami. W czasie konferencji dla dzieci organizowane są warsztaty prowadzone w wybranym języku.
Całość brzmi bardzo zachęcająco!

Nam może uda się dotrzeć, jak już wyjdziemy obronna ręką z grypy żołądkowej, która nas teraz nęka...


środa, 29 maja 2013

Polecam - Konferencja o dzieciach dwujęzycznych: program

Dzisiaj przypominam o mającej się odbyć 21 czerwca konferencji naukowej na temat dzieci dwujęzycznych w Paryżu:
Pisałam już o niej w TYM POŚCIE

Wiem, że jest Was niemało - mieszkających w stolicy i okolicach oraz zainteresowanych tematem dwujęzyczności. Na razie wiem że Mama w Paryżu chce się tam wybrać z koleżanką :-) Czy ktoś jescze do nas dołączy? Ja na pewno będę w konferencji uczestniczyć i mam nadzieję na miłe z Wami spotkania!

Poniżej zamieszczam szczegółówy program. Oraz ważną informację odnośnie zapisów, o którą Mamo w Paryżu pytałaś.
Udało mi się skontaktować z organizatorami i dobra nowina: Aby uczestniczyć w konferencji nie trzeba się ani wcześniej zapisywać, ani za nią płacić. WSTĘP WOLNY - zjawisko raczej arcyrzadkie w tego typu imprezach. A więc korzystajmy!

I jeszcze kilka słów o tego typu spotkaniach: W tych dniach w Krakowie odbyły się dwie bardzo dobre konferencje dotyczące dwujęzyczności. Niestety ani ja, ani Ela, nie mogłyśmy się na nich zjawić. Czy ktoś tam był i czy ma ochotę podzielić się z nami swoimi wrażeniami?

Program:
(największy, jaki udało mi się zamieśić, jeżeli macie trudności z odczytaniem, oto program do pobrania)

wtorek, 28 maja 2013

Wtorkowe czytaneczki - Dzienniczek z podróży

Z Polski przywieźliśmy taką oto pamiątkę:
W czasie naszych wycieczek, w spokojnych momentach, pisaliśmy z Gabrysiem dzienniczek.  Ustalaliśmy, co mam zapisać, Gabryś dekorował i kolorował. W czasie podróży powklejaliśmy już wycięte ilustracje i plan. A po powrocie do Francji jeszcze raz pochyliliśmy się nad dzienniczkiem i dodaliśmy wywołane fotografie. 
Od kilku dni przyjemność z dzienniczkiem trwa i trwa...A dlaczego? O tym już za kilka dni :-)
O dzienniczku wydarzeń i jego zastosowaniach u dzieci dwujęzycznych pisałam już TU, a Ela TU.
Zapraszam do lektury i podziwiania ekspresji malarskich młodego Artysty - Inżyniera (większość ilustarcji przypomina moim zdaniem schematy jakichś najdziwniejszych sprzętów :-)







Acha, jedno pytanie Elu. Jakimi kolorami pisac, bo my puściliśmy wodze fantazji :-)

A u Eli dzis  o tym, jak dzienniczek może się stać kołem ratunkowym.

niedziela, 26 maja 2013

ŚWIĘTO MAM!








Świeto mam! Dzisiaj w łóżku do dziesiątej - najlepszy prezent :-) później mam czekać w pokoju. Próbuję się przemknąć do łazienki, zatrzymuje mnie ręka Gabrysia Mamo, czekaj, to niespodzianka! Za ścianą jakieś szepty, krzątanie się, nerwowoe chichoty, Ćśśś, jeszcze nie teraz! dobiega.

Czuję się jak królewna w wieży uwięziona ,żadnej lektury, żadnej klawiatury, mam czas na rozmyślania.
Przypomina mi sie utwór śpiewany przez Natalię Niemen, który jakiś czas temu odkryłam dzięki AsiMi 
Bycie mamą, to moja kariera. Myślę o tej karierze. Pamiętam kiedyś ta piosenka bardzo mnie wruszyła, byłam wówczas na etapie podejmowania ważnych decyzji odnośnie powrotu do pracy, przedłużania urlopu wychowawczego...Może Wam też się spodoba?

Myślę o tej karierze. Niepozorna, ukryta, naważniejsza. Wymagająca ona jest, 24 godziny na dobę, nie tylko pod telefonem ale wprost na wyciągnięcie reki trzeba być, szef i klienci niezawsze zadowoleni, ale jak przyjdzie co do czego to jakąś nagrodę uznania czasem można dostać :-) Niby nie ma osób niezastąpionych, ale próbujcie znienacka zastąpić mamę innym pracownikiem. Osobą wielofunkcyjna, adaptuje się do wszystkich warunków, szkoli nieustannie, poszerza zakresy obowiązków, zmotywowana, niezmordowana. Wieczorem siada w końcu po całym dniu spokojnie i już sie podrywa przy pierwszym MAMO! Czasem się zdenerwuje, popsioczy chwilkę, ale się nie zwalnia, nie grozi związkami zawodowymi, czasem zaczyna jakiś nikły strajk, ale zaraz daje się rozbroić jednym uśmiechem.
A wynagrodzenie? jakie wynagrodzenie dla mamy? W jakiejś dziwnej, obcej walucie zwykle, każda ma inną: dla jednej to zapach czółka spoconego, dla drugiej gdzieś tam o czwartej nad ranem wspomnienie jakieś, dla trzeciej zmiętolony, potłuszczony rysunek dwulatka, pierwsze słowa, spojrzenie porozumienia, dyskusja wspólna. Zwykle mama wynagradza się sama, tu podpatrzy, tam dotknie, i są takie dni jak dzisiaj...
Ogólnie: co za pracownik!

Bycie mamą to kariera niezależnie od tego, czy ma się obok jakąś inną karierę profesjonalną. Na cały etat, na całe życie...
 
A wiec:


Kochane Mamy
dla Każdej życzenia wielu wspaniałych chwil z Waszymi dziećmi  dwujęzycznymi - i nie tylko...
i wielu miłych chwil z samą sobą :-)
Cieszcie się z Waszej kariery !



sobota, 25 maja 2013

Piątkowe gadułeczki - kuchenne konsekwencje przyswajania wiedzy encyklopedycznej

We Francji, jak wiadomo, pomiędzy daniem głównym a deserem na stół wjeżdżają sery.

Dzisiaj przy serach taka konwersacja:

- Mamo, a z jakich cycusiów ten ser?

- ???? 
 
- Mamo, no z jakich cycusiów ten ser, pytam!

Nie mam pojęcia! Zastawiam się czy to jakiś wpływ polskich oscypków, którymi zajadaliśmy się w Zakopanem ze dwa tygodnie temu. Oscypki owszem kształty mają niczego sobie, ale żeby tak od razu...

- Mamo, no z jakich cycusiów ten ser, rozumiesz, czy nie?!?

No własnie sęk w tym, że nie rozumiem. ani w ząb nie rozumiem...
Nagle: A! Przypomniało się mi, że ostatnio przerabialismy poznawczo krowy, na łące, w książkach, na figurkach. A z krowami różne takie zagadnienia jak dawanie mleka, dojenie, wymiona, czyli co - piersi, cycusie w gruncie rzeczy.
Uff, Oddycham z ulgą

- Ten to z krowich synku, to Brie, ale ten na przykład to z kozich - ser kozi, a ten z owczych - owczy ser.

Synek usatysfakcjonowany wtapia górne siekacze w kremową masę.
Tym razem się udało. Ciekawe jak będzie następnym...

czwartek, 23 maja 2013

Polecam z półeczki - Encyklopedie dla dzieci



Dzisiaj polecam jeden z naszych najświeższych nabytków, zakupiony w tamtym tygodniu w Polsce. 
Wpadłam na niego przypadkowo w księgarni, szukając lietartury dla Gabrysia. Do tej pory czytaliśmy głównie opowiadania, baśnie, wiersze, książeczki, i tego szukałam. 
Nagle mój wzrok przykuł... MIECZ.
Mamom chłopców nie muszę zapewne tłumaczyć dlaczego, mamy dziewczynek niewatpliwie się domyślą.
Siegnęłam zatem po miecz i ten gest okazał sie całkiem trafny.


Encyklopedia Larousse'a o tytule RZYMIANIE zafascynowała Gabriela (ech tak...przyjechaliśmy z Francji po francuskie wydawnictwo przetłumaczone na język polski, zwykle unikam, wolę oryginały, ale nie znalazłam czegoś podobnego polskich autorów...). Dzisiaj na porządku dziennym są więc u nas lektury na temat powstania Rzymu, walk gladiatorów, igrzysk, rydwanów, a pomiedzy lekturą nastepują rzymskie dyskusje i to jest najfajniejsze!

Wszystko napisane prostym językiem dla dzieci w wieku 6-9 lat, więc przystepnie, z licznymi rysunkami. Przy okazji sama się sporo uczę - wstyd przyznać, ale pojęcia nie miałam kim były na przykład Sabinki. Myślałam zawsze, że to jedynie takie miłe dziewczynki z warkoczykami.

Dla Gabrysia to doskonałe źródło rozwoju słownictwa, ale też poszerzania wiedzy. I ta wiedza na temat Rzymian, stwierdzam to z całym rozczuleniem, jest zdobywana w języku polskim! Po francusku w tej dziedzinie Gabryś jeszcze wiele się nie dowiedział. Taka sytuacja zdarza nam się bardzo rzadko, więc sie nią delektuję i podejmuję postanowienie, korzystając z poznawczych pasji i niesamowitej ciekawości mojego synka: JAK NAJWIECEJ ŹRÓDEŁ WIEDZY I WIADOMOŚCI PO POLSKU!

Niezwykle ważne jest dostarczanie dzieciom dwujęzycznym okazji do nabywania wiedzy, uczenia sie nowych rzeczy w  dwóch językach równolegle, a szczególnie w języku mniejszościowym. W języku wiekszościowym dzieci zdobywają wiadomości w szkole i przedszkolu - w kraju, w którym mieszkają.
Dobrze napisane encyklopedie świetnie sie do tego najwyraźniej nadają.

W kolekcji Larousse'a znajdują sie także inne tytuły, można je dopsować do zainteresowań dziecka. Ja na razie zaopatrzyłam chłopaków w MORZE. Poza tym są jeszcze encyklopedie na następujące tematy:
Ciało, Dinozaury, Egipt, Rycerze, Wszechświat, Zwierzęta.

I popatrzcie, co dziś wyszperałam w sieci: Encyklopedia o Polsce. Wydawictwo Multico Oficyna Wydawnicza. Czy ktos zna? Wie czy to dobre?




środa, 22 maja 2013

Wtorkowe czytaneczki - o sobie nawzajem




U nas już sroda, ale może gdzieś na odległym kontynencie jeszcze wtorek, więc piszę, bo muszę o tym wszystkim co się w nas ostatnio tli, o czym czytamy u siebie nawzajem, zamieścić choć kilka słów.

Kochani, bardzo wzruszyla mnie Wasza obecnosc w czasie ostatnich dni. Dziekuje bardzo za wszystkie slowa wsparcia zawarte w komentarzach i na fb, za maile i wiadomosci, w których dzielicie sie Waszymi przeżyciami dotyczacymi emigracji, odejścia, żałoby...Dziekuję za zaufanie, otwartość.

Pragnienie napisania postu na temat moich przeżyć związanych z byciem O jeden kraj za daleko... zrodzil sie juz chwile temu, ale wahałam się czy ten temat podjąć, bo nie należy on do najłatwiejszych.
Wasza reakcja przekonała mnie, że należy pisać także i o tych rzeczach które pozostają z cieniu, których nie mamy czasem sami odwagi przywołać, od których czasem chce sie uciec.
Dlaczego?
Żeby móc je wyrazić, stawić czoła, w prawdzie poszukać rozwiązań, i przez to wszystko uwolnić się choć trochę od ciążącego balastu, przygotować na przyszłe wydarzenia. A przede wszystkim przekonać się, że się nie jest samemu, otrzymać wsparciem dowiedzieć się, że inni też mogą podobnie czuć, przeżywać,

Po jednym z ostatnich postów Sylaby, głębokim, prawdziwym, w którym porównuje swój los emigrantki do egzystencji samotnej i odmiennej palmy, rodzi się we mnie wiele refleksji.
Dlaczego ten tekst tak do mnie przemawia? To jasne, często czułam, czuję się, podobnie, nie do końca zakorzeniona, a musząca żyć, z daleka od innych, niezawsze pasująca.
Co mi pomogło i pomaga dzisiaj? Świadomość, że nie jestem sama! Że na całym świecie istnieje wiele takich palm, że każda inna, ale każda w jakiś sposób podobna. Że jest ich tysiące rozwianych po ziemi i udało mi się ich znaleźć kilka wokół mnie.

Mam więc ochotę napisać do każdego z nas.
NIE JESTEŚ SAMA, nie jesteś sam! JEST NAS WIELE w podobnych sytuacjach, z podobnymi dylematami, trudnościami, cierpieniami bo daleko do źródła, bo się zastanawiamy kim jesteśmy i kim będą nasze dzieci, na jakiej ziemi i z jakiej kulturze, nienaszej, obcej, oswajanej czasem z trudem przez lata.

My Palmy samotne gdzieś tam w piaszczystej glebie, nieurodzajnej z pozoru, nieswojej, ale to też Palmy, które przez tę swoją dolę stały się mocne, odważne, wytrzymałe, dające owoc.

Piękne, wspaniałe, dorodne, nieustraszone, wyjątkowe, nadzwyczajne - taką miałam intuicję, ale ostatnimi czasy odkąd zaczęłam prowadzić bloga, ta intuicja przeradza się w pewność. W cyberprzestrzenii bowiem natrafić można na wiele takich palm rozsianych po świecie, oddalonych, a które zdumiewają swoją naturą. Matki Polki dające życie poza Polską, Siłaczki nieustraszone, Jagienki jednym gestem dziarsko rozłupujące orzechy nie do zgryzienia.
Jakiś czas temu Ela wykonała niesamowitą pracę zebrania mam rozrzuconych po świecie w swojej zakładce Mamy dwujęzyczków.
Kiedy czytam te wszystkie blogi zachwycam się tymi mamami, ich siłą, poczuciem humoru, kreatywnością, talentami, miłością do swoich dzieci, poświęceniem, radością z tego uczucia czerpanym.

CZYTAJMY SIEBIE NAWAZJEM, O SOBIE NAWZAJEM! Piszmy, rozmawiajmy, dzielmy się. W tych naszych blogach, dyskusjach jest zawarta ogromna wartość, warta najlepszego czarnoziemu, który palmie nawet w najgorszym piasku przyniesie siłę, ulgę i radość.

Oto lista blogów zawartych u Eli, które umieszczam u siebie dzięki jej życzliwości. Dodaję do tej listy kilka nowych blogów mam, znanych mi od niedawna. Jeżeli nie ma Was tutaj, prosimy dopisujcie się dalej, niech nam będzie raźniej!

ELA, Austria dwujezycznosc.blogspot.co.at

SYLABA, Floryda:http://kozaikozak.blogspot.com/

Wkropka, Niemcy: http://blogwkropki.blogspot.com/

OLGA: Holandia: http://www.europeanmama.eu http://olga_mecking.blogi.egodziecka.pl/

Jagodzianka: Francja: http://blogowanko-jagodzianka.blogspot.it/

Magdalena: Polska; http://mysimpleartforkids.blogspot.com/

Bebe:http://bebeandcompany.blogspot.com/

ANETA: Anglia:http://bilingualznaczydwujezyczny.blogspot.com/

Ola: Szwecja: http://polskapakistansverige.blogspot.com/

AGATA: Czechy. http://tam-dom-twoj-gdzie-serce-twoje.blogspot.com/

PATI: Francja: http://mafrance.blox.pl/

ANIA: Niemcy: http://aniukowepisadlo.blox.pl/

Patrycja: Niemcy: http://ppiotrowska.blogspot.com/

Agnieszka. Mama, RPA: http://wkrainieteczy.wordpress.com/

Kasia, Dania: http://my-full-house.blogspot.com/

Ferek, UK: http://ferek15.blogspot.com/

Ilona: http://ilonas25.blogspot.com/

Asia:Italia: http://ohhmyqueen.blogspot.com/

Karolina:http://mowmimama.blogspot.com/

Magda, Irlandia: http://mademoiselleblanca.blogspot.ie/

Karosfera, Irlandia: http://www.fulltimemummy.blogspot.ie/

Mila, UK: http://mil-owo.blogspot.co.uk/

Ola, Niemcy: http://szczescioterapia.blogspot.com/

Olga, Niemcy: http://dedom.blogspot.com/

Friggia, Dania:http://wikingowo.com/

Mogika: Kasia: Londyn http://zkrainydeszczowcow.wordpress.com/

Imię? : http://talesofagrumpymonster.wordpress.com/

Młoda Mama, Czechy:http://moravia-tehotenstvi.blogspot.com/

M: UK:http://mamuska-na-emigracji.blogspot.co.uk/

Mamuśka, Irlandia: http://trzej-muszkieterowie.blogspot.co.uk/

Little Traveller; UK; http://daywithlittletraveller.com/

Dorota: Niemcy: http://balsam-dla-mnie.blog.pl/

UK:http://panishoom.blogspot.be/

Zizi; UK: http://ziziandmyworld.blogspot.co.uk/

Anna, Hiszpania, http://caramba.bloog.pl/

Australia; http://drugiezyciebloggera.blox.pl/

Zuza, Mama, Irlandia http://zuzamoll.blogspot.com/

Ameryka, http://domwherelifehappens.blogspot.com/

Maja, UK: http://blwczylibobasduduslubiwybor.blogspot.com/

Alicja, niedługo Szkocja: http://euromusia.blogspot.com/

Monika, Anglia http://homemeandmore.blogspot.co.uk/

Monika, Francja: http://havredelapassion.canalblog.com/

Edyta, Niemcy, http://dita-myhomemylove.blogspot.com/

Kasia; UK, http://domnawygnanku.blogspot.com/

Myszka: UK:http://myszka-themousehouse.blogspot.com/

Iwona USA http://onamasilee.blogspot.com/

KappaZeta, Włochy: http://mojablogoterapia.blogspot.com/

Aga; Anglia,http://bedziemyrodzicami.blogspot.com/

Martyna, Niemcy: http://miszmasz-girlsa.blogspot.de/

Joanna, UK: http://becreativemommy.blogspot.co.uk/

Maja: UK: http://blwczylibobasduduslubiwybor.blogspot.com/

Anielka Szwecja,http://anielkowerupiecie.blogspot.com/

Spełniona mama: Niemcy: http://www.mamanaobczyznie.blogspot.de/

Mama Zwierzaka: UK: http://mamazwierzaka.blogspot.co.uk/

Matka Polka: UK: http://macierzynstwopodlupa.blogspot.com/

Justyna: ? http://colorsthatinspiremetoday.blogspot.com/

Patka: Kolumbia: http://patkawkolumbii.blogspot.com/

Dominika: UK: http://zamieszanyspokoj.blogspot.com/

Londyn, Paulina http://panishoom.blogspot.co.uk/

Gosia, UK: http://gosiaadaszak.blogspot.co.uk/

UK/Hiszpania?;-): http://abotak.com/

Marcjanna; Hiszpania: http://sekretyhiszpanii.blogspot.com/

Dag-eSz; Norwegia; http://comiwduszygra-dag-esz.blogspot.com/; http://www.blogger.com/; http://anielinka-dag-esz.blogspot.com/

Blondynka w krainie tęczy: RPA : http://wkrainieteczy.wordpress.com/

Ania: Australia: http://ania-dollow.blogspot.com/

Anna: Polska; http://www.multilinguals.pl/

Agnieszka: UK: http://otwartaszuflada.blogspot.com/

Ewelina, UK: http://elinaart.blogspot.com/

? nie wiem, czy faktycznie jesteście "dwujęzyczni", ale blog macie fajny:-) http://pedzelece.blogspot.co.uk/

Monika: Niemcy: http://byciemamadladawida.blogspot.com/

http://szeptywmetrze.blox.pl

http://madredziecko.blogspot.com/

Dorota, Niemcy: http://voncologne.blogspot.com/

Ania, Niemcy: http://cube-home.blogspot.com/

Amisha; Polska: http://zywotnik.blogspot.com/

Dorota, Tajwan http://ourbabelschool.blogspot.com/

Basia, Wochy http://wyzwania-losu.blogspot.com/

Mama w Paryżu http://mamawparyzu.blogspot.fr/

Miś Uszatek   http://matka-polka-we-francji.blogspot.fr/

Tata!:
Piotr, Dublin: http://www.krupinscy.blogspot.co.at/


A u Eli dziś w czytaneczkach SAMOGŁOSKI

piątek, 17 maja 2013

Piątkowe gadułeczki - Brzuszek i Pępuszek



Dzisiaj wieczorem w kąpieli nasze najulubieńsze chyba teraz gadułeczki z Leo.
Leo wskazuje części ciała, a ja mówię: NOS, OKO. BRZUCH, NOGA, RĘKA itd.
Później sie trochę wymienamy, najpierw ja mówię, a on pokazuję tę część ciała, którą wspomniałam.
Świetnie można też nazywać i mówić o ciele przy myciu, masowaniu, dziecko odczuwa wtedy jeszcze bardziej o którą część chodzi dokładnie, czuje swoje ciało, samego siebie.
Zabawa niesłychanie ważna i ciekawa dla dziecka. Dzieki niej uczy się ono słownictwa i jeszcze bardziej istotne: poznaje swoje ciało i uczy się jego schematu. To niezwykle ważne, żeby czuć się w przyszłości dobrze we własnej skórze, znać limity, poruszać się bezpiecznie...
Leopold zna już dobrze swoje ciało, wiele części budzi jego zainteresowanie, ale zdecydowanie najwiekszym hitem jest PĘPUSZEK. Regularnie odsłania go do pokazywania i nazywania. Następnie chce oglądać pępek mój, swojego brata itd. Poznaje, porównuje, stwarza sobie w tej małej łepetynce pierwsze kategorie...

Oprócz zabaw kąpielowych, istnieje wiele piosenek, które wykorzystać można do budowania schematu ciała

Może pamiętacie z przedszkola, mnie śpiewała tę piosenkę mama:

Tu paluszek, tu paluszek
kolorowy mam fartuszek
tutaj rączka, a tu druga
a tu oczko do mnie mruga
tu mam buźkę, tu ząbeczki
tu wpadają cukiereczki
tutaj nóżka i tu nóżka
chcę zatańczyć jak kaczuszka


A dla straszych dzieci jest zabawna piosenka z pokazywaniem:

Głowa, ramiona, kolana, palce (u nóg)
kolana, palce
kolana, palce
oczy, uszy, usta, nos 

śpiewa się coraz szybciej i szybciej i szybciej...aż do całkowitego zawirowania musykalnego i gestualnego.

I jeszcze wierszyk, za którym przepada Gabryś. Mówieniu go towarzyszą gesty i masaże, postukiwania pleców. Przy tej zabawie zaśmiewamy się zazwyczaj do rozpuku.

Pisze pani na maszynie ABC, przecinek
najpierw przeszło stado koni
potem przeszło stado słoni
potem pani na szpileczkach
przepłynęła rzeczka
i popadał deszczyk
czujesz dreszczyk?

Istnieje na pewno jeszcze wiele innych zabaw i piosenek tego typu. Może są Wam znajome?

Życzę wszystkim wspaniałych zabaw przy towarzyszeniu Waszym dzieciom w odkrywaniu ich ciała.

czwartek, 16 maja 2013

O jeden kraj za daleko...

Mieszkam we Francji i generalnie bardzo lubię to miejsce. Czasami jednak czuję, że to daleko. O jeden kraj za daleko...Dzielą mnie z Polską jakieś granice, kilometry, koszta, różnice mentalności. Gdyby przybliżyć się przynajmniej troszke, przeskoczyć jakieś inne państwo lub dwa, choć o linię graniczną się otrzeć, wiedzieć, że jednym rzutem beretu stanę w progu mojego dziecinnego domu...W kaju przygranicznym chociaż zamieszkać, przez osmozę jakoś sie tej Polski nałapać, kupić ser biały blisko granicy, poczuć wilgotną majową polską woń nosem, przyjechac szybko kiedy trzeba...
Jak się  mieszka o jeden, czy kilka krajów za daleko trudno być tam, gdzie chciało by się być w momencie odpowiednim, wybranym. A jak się mieszka na innym kontynencie? Musi to być jeszcze bardziej niemożliwe i jeszcze bardziej trudne.

Od kilku tygodni Babcia była chora, najpierw lekko, później w bardzo ciężkim stanie. Ja tutaj, ona tam, miedzy nami jakieś setki kilometrów i jakaś straszna niemożliwość spotkania się wtedy kiedy tego najbardziej się pragnie. I jak tu stworzyć namiastkę kontaktu z osobą bliską, jak wziać za rekę, pobyć razem, obok-kiedy już nieprzytomna, pożegnać się. Wysłałam jej kartkę, rysunki dzieci, buteleczkę wody w Lourdes, które tak kochała, chciałam by podano jej nasze zdjęcie, żeby choc tak na chwilę sie koło niej zmaterializować, śledziłam strony firm lotniczych, żeby polecieć jak tylko się da.
Nie zdążyłam.
Babcia odeszła o poranku w dzień Św. Józefa.

Nazajutrz byliśmy w Polsce. O jeden dzień za późno. Już nie o dystans się potknęliśmy, ale o czas.

Trudne są to przeżycia, trudno stawić takim sytuacjom czoła, nie dać nura głową w piasek, nie udawać obojetności, nie dramatyzować na próżno, szukać zgody ze samym sobą, zgodnie z tym podejmować decyzje, niełatwe, angażujące czas, rodzinę, wydatki.
Ta przeklęta odległość czasem jest jednak niezbędna, żeby rzeczy zobaczyć właśnie z dystansu, wyraźnie , nauczyć się siebie.

Dziś myślę, że niebo jest ponad tym wszystkim, że nie ma tam ani granic, ani kilometrów, ani różnic, ani czasu. Niezależnie od zakątka świata, w którym bym się znalazła miałabym do Babci tak samo daleko, a tak blisko zarazem. I zastanawiam się jak to zrobić, żeby niebo było już tutaj na ziemi, żeby relacje budować ponadprzestrzennie i ponadczasowo, żeby moim dzieciom przekazać mocny fundament obojętnie, gdzie kiedyś osiądą i zapuszczą korzenie. Nawet gdy będzie to daleko ode mnie...


wtorek, 30 kwietnia 2013

Wtorkowe czytaneczki - Tematy wielce osobliwe




No i stało się. Weszliśmy w erę rozkoszowania się brudami. Wszyscy rodzice czterolatków przypominają sobie zapewnie, jak to w tym wieku u ich dzieci robi się moda na wszystkie atrakcje typu kupa, siusiu, kozy do nosa, smarki etc. Etap niezbędny do przejścia z psychologicznego punktu widzenia, należy go tylko jakoś przetrwać. Zwykle jakiekolwiek reprymendy tylko pogarszają sytuację, a już zupełnie ją zaogniają w tozarzystwie osób trzecich. Żeby nasze brzdące mogły się wyrazić, a my nie musielibyśmy się wstydzić w trakcie wizyty u nobliwej prababci, rozmowy z nauczycielką, nabożeństwie z kościele, należałoby znaleźć jakieś akceptowalne środki ekspresji... tylko jak to zrobić w przypadku tematów tak osobliwych?
Czytałam kiedyś zwierzenia pewnej mamy, która postanowiła to nagłe zainteresowanie swojego syna wykorzystać do nauki czytania. I już niedługo potem synek czytał sylabami KU PA, SI SI, PU PA, KO ZA...
U nas dziś Gabryś biegał pół dnia wołając Biegunka, za nim podążał roześmiany Leopold powtarzając Ka Ka...No cóż różne są sposoby nabywania nowego słownictwa...

sobota, 27 kwietnia 2013

O baśniach jeszcze kilka słów...

Miłością do baśni zaraził Gabrysia tata, który jest baśniarzem i zna kilkadziesiąt lub też kilkaset historii na pamięć. A opowiada je tak, że słucha sie od pierwszego do ostatniego słowa z zapartym tchem. Dzieciom, osobom niepełnosprawnym, w szkołach, na scenie, i wieczorem przy łóżku zasypiającego Gabrysia....
Wiele z tych rzeczy, które tutaj napiszę wiem zatem nie tylko z własnych obserwacji, ale także od mojego męża i od B. Bettelheima. Obydwoje są dla mnie w tej kwestii autorytetem.

Baśnie są dla naszych dzieci niesamowitą skarbnicą. Wielu rzeczy. A przede wszystkim są źródłem zrozumienia świata i ogromną pomocą dla nich w radzeniu sobie z problemami. Kiedy piszę źródłem zrozumienia świata, nie mam na myśli tylko nabywania wiadomości i wiedzy. Choć niekiedy może się to zdarzyć, iż baśń kształci w sensie poznawczym (np można nauczyć sie z niej niektórych prawidłowości natury, czy też oczywiście ważnego a naszym przypadku słownictwa, wyrażeń), najczęściej charakter baśni jest nierealny: ptak mówi, warkocz służy do wspinania sie po wieży itd.

Mówiąc więc o zrozumieniu świata, myślę przede wszystkim o świecie społecznym i wewnętrznym dziecka: rozumieniu relacji z innymi, poznaniu siebie, kontaktu z własnymi emocjami i potrzebami, wniknieciu w różne swoje mroczne i trudne zakamarki. I to wszystko jest możliwe właśnie dzięki temu nierealnemu, fantastycznemu i symbolicznemu charakterowi baśni. Zważywszy na to, że hstoria taka nigdy lub prawdopodobnie nigdy się nie wydarzyła naprawdę i jest ona odległa, a już na pewno daleka od codziennej rzeczywistości dziecka, może ono łatwiej zidentyfikować się z bohaterem, z nakreśloną sytuacją. Ta odległość jest oczywiście pozorna, gdyż dzieci wybierają historie im bliskie, które najbardziej do nich przemawiają, które dotykają czułego punktu, zaczepiają je i nie chcą ich puścić dopóki coś sie nie uspokoi, nie wyciszy i maluch po dziesięciokrotnym wysłuchaniu tej samej baśni wkrótce poprosi o jakąś inną.

Nierealność poznawcza w baśniach zastąpiona jest w niesamowity sposób przez realność emocjonalną. Zarysowane w nich sytacje są aż nadto realne, jeżeli chodzi o opis uczuć, wewnętrznych konfliktów, koegzystujące dobro i zło. Dlatego baśnie pociągają, fascynują pomimo zawartego w nich okrucieństwa, a może ze względu właśnie na to okrucieństwo!

Negatywne emocje, jakie przeżywa człowiek, zazwyczaj są bardzo silne, mogą prowokować różne reakcje, często nas przekraczają, czasem ich nie rozumiemy, nie odnajdujemy się w nich...W miarę rozwoju i procesu socjalizacji, czyli uczenia się funkcjonowania, bycia wśród innch ludzi, radzimy sobie z tą syutacją wytwarzając mechanizmy obronne. Mechanizmy te mają na celu właśnie ochronę naszego głębokiego Ja przed różnymi trudnymi i zagrażającymi uczuciami, emocjami. W zasadzie każdy ma taką twierdzę obronna wybudowana po to, żeby nie zwariować, nie rozsypać się, dać sobie radę w trudnych momentach. Ważne, aby ta twierdza nie stała się za bardzo warowną, aby udostepniała innym dojście do nas, a nam kontakt z innymi i samym sobą.Ogólnie mówiąc nie jest dobrze, gdy mury sa zbyt ogormne, by przepuszczały słońce i radość z życia i nie jest dobrze, gdy murów nie ma, gdyż skarb wewnetrzny pozostaje bezbronny, narażony na ataki i kradzieże.

Małe dzieci najczęściej nie mają jeszcze całkowicie wykształconych mechanizmów obronnych, doświadczają więc emocji z cała ich pięknością i gwałtownością. Często mówimy, że to wspaniale być dzieckiem, stać sie jak dziecko...tak, to prawda, wiele nam z dziecięctwa brakuje: szczerości, zaufania, przebaczenia natychmiastowego...Ale rzadko zdajemy sobie sprawę, że bycie dzieckiem, to także bycie bezbronnym wobec ogromnych emocji - lęku, zazdrości, zawodu, smutku. Dziwimy się czasem, gdy widzimy dziecko tarzające sie po ziemi, bo czegoś mu się odmówiło, wrzeszczące, kopiące, nie rozumiemy jego reakcji...Ono po prostu przeżywa swoje trudne emocje. W niełatwy sposób, dla rodziców i otoczenia, ale dla niego samego też nie. Niełatwo tak się rozgniewać, uderzyć głową o podłogę, strasznie rozpłakać z powodu pozornej bzdury, nie wiedzieć jak wyjść z tej sytuacji z twarzą, godnie, nie być pocieszonym, widzieć, że te emocje doprowadzają rodziców do skrajności i nie mieć pojęcia co zrobić w tymi uczuciami, które przecież są, nie dają się odegnać, często powracają...

Wobec tej gwałtowności uczuć dziecka, gwałtowność i okrucieństwo baśniowe bledną i nabierają innego znaczenia.
Dla dziecka spotkanie z baśnią może  być wybawieniem od takich właśnie niezrozumiałych i niewyraźonych uczuć. Pozwala mu je przeżyć, wyrazić w bezpieczny,  bo nie zagrażający jego Ja sposób, i znaleźć rozwiązanie w przeżywanych problemach.
Kiedy dziecko spotyka na swojej drodze baśniowego bohatera, czy sytuację, przypominające mu to, co zna bardzo dobrze, choć najczęściej w sposób całkowicie nieświadomy, ze swojego wnętrza, wie, że nie jest już same. Ma towarzysza, z którym można przejść kawałek drogi, a później może wybierze innego, w danej chwili potrzebnego, bo przecież dziecko się zmienia, i emocje się zmieniają.
Dzięki wyrazistym sytuacjom emocjonalnym, okrutnym, jak je nazywamy, rozwiązaniom, dziecko może w sposób jasny zidentyfikować się z trudnymi aspektami codzienności, przeżyć je symbolicznie, przepracować w sposób AKCEPTOWALNY, uwolnić się i pójść dalej. To znaczenie katarktyczne utworów, znane już od czasów tragedii greckiej, wykorzystujemy także często my, dorośli, sięgając po książki, poezje, sztuki wywołujące w nas mocne emocje. Któż nie czuł się jakby oczyszczony, wymyty od środka wychodząc z kina po dobrym filmie, czy po przeczytaniu dobrej lektury?

Niezwykle istotny jest więc fakt po jaki rodzaj baśni się sięga. Nawet klasyka bywa często w różnych wersjach okrojona, złagodzona i zbanalizowana. Ważne, aby to były utwory oryginalne, a nie np adaptacje disneyowskie, które w gruncie rzeczy zawierają zmienioną treść. Nie należy sie bać klasycznych zakończeń, dziecko najczęściej potrzebuje konkretnego rozwiązania sytacji, aby móc doświadczyć tego, że problem został definitywnie zakończony, dobro zwyciężyło, zło zostało ukarane: oczy wydziobane złym siostrom, wilk zabity, a nie za karę zaprowadzony do zoo...
Czasem może się zdarzyć, że dzieci nie lubią baśni, ale można się wtedy zapytać jakich baśni słuchały?  Złagodzone, rozmyte zakończenia mogą wbrew wszystkim pozorom zachwiać poczucie bezpieczeństwa dziecka - jak to? To ten niedobry wilk jeszcze żyje, a co będzie jak ucieknie z tego zoo? Takie basnie moga faktycznie przerażać i można nie chcieć ich słuchać.
W każdym przypadku należy podążać za dzieckiem, nic na siłę, to ono poprowadzi do baśni, których potrzebuje, a odrzuci te, które w jakiś sposób będą dla niego zagrażające. Trzeba mu zaufać.

Osobiście bardzo lubię jeszcze jeden aspekt baśni. Mimo, iż niektórzy autorzy przeprowadzają ich analizę psychologiczną (w tym sam Bettelheim również) nie można dokładnie przewidzieć jaką dziecko baśń wybierze i dlaczego tak właściwię ta, a nie inna wywiera nań taki efekt. Oczywiście można mieć czasem wrażenie, że już się ma, już się zrozumiało, posiadło sekret i samo dziecko w gruncie rzeczy sie posiadło, ale w pewnym momencie wszystko się odmienia, już sie nie rozumie, już nie kontroluje, nie potrafi więcej wywierać wpływu, Dziecko jest wolne. Sam na sam z historią, a my obok, towarzysząc mu, przekazując słowa, ale już nie mając bezpośredniego dostepu do tego Spotkania pomiedzy dzieckiem a światem wyobrażonym, jego światem. Światem często nieuświadomionym też dla samego dziecka, ale jakże cennym, potrzebnym, koniecznym.

I jeszcze jedno, może najważniejsze dla nas: Ważne, aby czytać, opowiadać baśnie także w języku polskim. Aby był to dla dziecka język, w którym także przeżywa przygody u boku baśniowych bohaterów, doznaje emocji, widzi, że sprawiedliwości staje się zadość, zło zostaje zwyciężone i może tym wszystkim się z nami podzielić. Aby jego wewnetrzny świat wzrastał także po polsku.


Dla zainteresowanych tym tematem polecam prace B. Bettelheima. Mój mąż jeszcze nic nie napisał o swoich doświadczeniach i przemyśleniach baśniarza, ale może go kiedyś zdołam do tego namówić :-)

Bruno Bettelheim Cudowne i Pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni.
Bruno Bettelheim The Uses of Enchantment: The Meaning and Importance of Fairy Tales.
Bruno Bettelheim Psychanalyse des contes de fées


czwartek, 25 kwietnia 2013

Polecam z półeczki - Baśnie Braci Grimm

Chciałabym dzisiaj napisać kilka słów o baśniach braci Grimm.

W 1812 roku dwaj niemieccy pisarze i jezykoznawcy Wilhelm i Jacob Grimm, opublikowali cykl baśni. Zbiór ten powstał na podstawie wieloletnich badań  przekazów ludowych, mitów, podań. Trudno powiedzieć więc z którego wieku wywodzą się rzeczywiście przytaczane opowieści, na pewno jednak przekazywane latami z ust do ust, zapamietywane, pilnie strzeżone, są one kwintesencją ludzkiej natury i do tej natury przemawiają. Od wieków, a dzisiaj przemawiają do mojego chłopca.


Gabriel kocha baśnie. I potrzebuje ich.
Przez długi czas baśnie opowiadał u nas tata, ale niedawno zrozumiałam, że one tak przenikają do wnętrza Gabriela (a może to świat wewnetrzny Gabriela zaczął wyrażać się w baśniach?), iż postanowiłam, ze muszę je mu przekazać także w języku polskim. Siedzimy wiec teraz wieczorami i czytamy, lub też opowiadam mu te, których się już nauczyłam na pamięć. A Gabryś uczy się przeżywać po polsku, To bardzo ważne.

A dlaczego baśnie braci Grimm właśnie? Bo dziwnym trafem te najczęściej dzieci wybierają, jeśli oczywiście im się na to pozwoli. Dziwnym, gdyż często w odbiorze dorosłych baśnie te są estetycznie okrojone, okrutne, z prostą fabułą, jednym słowem pod każdym względem nieatrakcyjne, a nawet mogące się wydawać jako niebezpieczne...Dlaczego więc?

Osobiście lubię pozycje, które istnieją, gdyż powstały z potrzeby dziecka, a nie zostały wygenerowane, aby w dziecku stworzyć potrzebę, Baśnie braci Grimm, w przeciwieństwie do wielu innych "złagodzonych" autorów, przedstawiają świat tak, jak dziecko go widzi, w sposób uproszczony, czarno-biały, dychotomiczny na zasadzie dobro-zło i to dobro zawsze zwycięża, a zło zostaje ukarane. Dziecko potrzebuje takiego uproszczonego wyrazu świata, w ten sposób może się w nim odnaleźć i go przyswajać. Dzieki tej biegunowości i prostocie uczy się następnie zauważać bardziej subtelne różnice, niuanse w świecie społecznym, w jakim żyje na codzień. To tak, jak my, chcąć poznać jakąś dziedzinę nauki, prac ręcznych, sportu potrzebujemy na początku bardzo jasnych, konkretnych, prostych wskazówek.
Baśnie są właśnie takimi dla dziecka wskazówkami. Choć nie tylko wskazówkami, ale o tym więcej niebawem...

Baśnie Braci Grimm są bestsellerem od wielu lat, proponowane przez wiele wydawnictw nie sa trudne do znalezienia. Tym, którzy są zainetersowani, a nie moga dotrzec do wersji papierowej, polecam stronę internetową, gdzie można znaleźć wiele historii tych autorów, w licznych językach, między innymi w języku polskim.

www.grimmstories.com






poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Konferencja na temat dzieci dwujęzycznych

21 czerwca, w Paryżu, odbedzie się konferencja  na temat dzieci dwujęzycznych. W programie wiele ciekawych wystąpień, między innymi odnośnie: dwujęzyczności już w łonie matki, strategii w rodzinach dwukulturowych i dwujęzycznych, rodzicielstwie w kontekście przekazywania języka...
Konferencja organizowana jest przez Paryskie Laboratorium Psychopatologii i Zdrowia oraz Uniwersytet Paris Descartes.
Ja się wybieram, gdyby ktoś z Was był zainteresowany, to może się spotkamy :-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.



piątek, 19 kwietnia 2013

La la la! Ha, ha, ha! czyli nasze piątkowe gadułeczki

Jak tu jeszcze zmotywować dziecko do mówienia i twórczości językowej?
Najlepiej, żeby było to przyjemne, ciekawe i nietypowe...
Najlepiej się wspólnie zdrowo pośmiać!

U nas zaczęło się od piosenek. Uwielbiamy razem śpiewać, w zasadzie to śpiewamy zawsze, kiedy się tylko da, a nawet i nie da. Ostatnio do śpiewania doszedł i taniec, więc np. msze świete, w których uczestniczymy okraszone są także spontanicznym śpiewem i tańcem naszych dzieci...no coż, ale ja nie o tym...

Rechotanie przy śpiewaniu zaczęliśmy od "Ogórka", który, jak zapewne pamiętacie z dzieciństwa, wykonywany był przez również warzywne Fasolki. Nie wiem dokładnie jak się to stało, ale zapewne  Gabryś stwierdził, że zielony garniturek staje się banalny i zaczał ubierać ogórka w różne inne kolory. Odtąd w naszych piosenkach zamiast zielonego mudurka, rzeczony ogórek zaczął nosić: czerowny, niebieski, żółty, a nawet tęczowy, purpurowy, czy śnieżny garniturek.
Wszyscy bylismy zgodni, że jak garniturek był fioletowy, czy brązowy, to znaczyło, że ogórek jest już nieźle nadpsuty i sytuacja ta wywoływała salwy śmiechu. Zabawa była przednia, z całą szczerością zauważę tylko, że było to posunięcie wysoko nieempatyczne...

Po ogórku, na śmieszniku znalazła się "Babuleńka".


Nie wiem, czy pamiętacie to dzieło tradycyjne opowiadające o staruszce, która posiadała koziołka, pustego i niesfornego. Ów koziołek, jak na każdego przyzwoitego koziołka przystało, wyjadł babuleńce pole kapusty. Babuleńka w gniewie wygnała koziołka na rozstajne drogi i jak łatwo sie domyslić banitę zjadły w kolei wilki. Taki jest końcowy morał, chyba trudny do przełknięcia dla dzieci, nie ma bowiem prawdziwego elementu naprawczego, choćby takiego, by babuleńka najadła sie później do syta tą kapustą.
Faktycznie często mówiłam sobie, że czegoś mi z tej wersji piosenki brakuje. Do dnia, gdy Gabriel w przypyłwie inwencji tówrczej zaczął wymyslać ciąg dalszy historii. Powstały więc następne zwrotki o tym, jak to:

I wygnała kozła na rozstajne drogi
Koziołek był sprytny i nadstawił rogi
Fik Mik Fik Mik i nadstawił rogi (bis)

Wilki zobaczyły i się przestraszyły
Kozioł ucieszony: Bedę szukać żony
Fik Mik Fik Mik Bedę szukać żony (bis)"

oszczędzę Wam reszty zwrotek, tym bardziej, że zmienają się praktycznie co wieczora. Sens był taki: Kozioł usłyszał przepiekny śpiew ME ME dobiegający z wieży, uwolnił mieczem uwięzioną kozę, babuleńka musiała zaakceptować narzeczoną,, a po weselu kozia para miała wiele (liczba waha się w zależności od rachunkwych upodobań Gabrysia od  45 do 1000) dzieci. Przy takiej obstawie wilki nie miały szans i uciekały gdzie pieprz rośnie.
Pominę psychologiczny wydźwięk tej wersji historii o babuleńce. Efekt jest po prostu śmieszny. Szczególnie śpiewany przez mnie jako kołysanka (wymysł Syna) w wersji baladowej, tej skocznej z natury piosenki.
Ale Gabrielowi to odpowiada, koi i bawi. I chyba o to właśnie ma chodzić!


środa, 17 kwietnia 2013

Wtorkowe czytaneczki - zabawy samogłoskowe

Wydobyłam dzisiaj z naszego archiwum zdjęcia zabaw, którym poświęcalismy sporo czasu kilka miesięcy temu.
Był to okres, kiedy zauwazyłam, że Gabryś zaczął zapomniać nauczone wcześniej metodą Szkoły Krakowskiej samogłoski.

Od pewnego czasu stwierdzam, że Synek należy stanowczo do klasy kotów chodzących własnymi ścieżkami i nie cierpiących utartych schematów i metod. Jako człowiek jestem z niego dumna, jako rodzic muszę czasem zakasać rękawy i znaleźć sposoby, aby za nim podążać, blisko, ale nie za blisko; tak, aby pozostać w kontakcie, a nie deptać mu po piętach, żeby kota nie spłoszyć...

Jak nietrudno się domyślić Synek nie jest zainteresowany pracą przy stoliku, książkach, z rączkami spokojnie spoczywającymi na blacie...
Więc spróbowaliśmy zaprosić samogłoski do naszych zabaw. I pewnego dnia samogłoski zaczęły podążać za Gabrysiem i jego pasjami.
Jedną z większych pasji Gabriela są wszelkiego rodzaju zabawy polegające na wymyślaniu fabuły przy pomocy figurek, postaci, playmobili, duplo, a nawet kawałków drewienek, kamieni etc.
Samogłoski więc stawały się skarbami wykradanymi przez piratów, bronionymi przez rycerzy, wożonymi na Marsa statkami kosmicznymi. Każda samogłoska miała swoją rangę i wartość, najpierw np piraci wykradali "A", bo było nacenniejsze, nastepnie "E" itd. Rycerze szukali zaginionych "O", księżniczce ofiarowywali "Y"...

Tutaj statek kosmiczny transportuje "U" na inną planetę ...


Dla Gabrysia najważniejsza była historia, ciekawiąca go, przez niego stworzona, czasem przez nas dwoje, z rozwiniętą fabułą i akcją. Nie interesowała go zupełnie mechaniczna manipulacja samogłoskami, np wożenie, chowanie, przypinanie itd. Samogłoski musiały zaistnieć w kontekście. Gdy pojawiała się historia, Gabriel angażował się szybko i widać było, że jakaś czynność zupełnie dla niego wcześniej bez znaczenia, nabierała głębokiego sensu.

Dla Leopolda natomiast, niezmiernie zaiteresowanego obserwacją naszej zabawy, wystarczyło przewożenie literek. Leo ukochał kartonik z "A", który wymiędlony, wyciumciany woził przez kilka dni swoimi samochodami.



Życzymy wszystkim wymyślania, kreowania wspaniałych zabaw samogłoskowych i sylabowych!



czwartek, 11 kwietnia 2013

Pożyteczne z półeczki - tym razem dla dorosłych

Dostaję ostatnio coraz liczniejsze zapytania o źródła, z jakich korzystam w trakcie pisania mojego bloga.

Hmm, zdaję sobie sprawę, że jest to głównie pytanie o różne pozycje książkowe z których korzystam, ale tak naprawdę mało tu wiedzy prosto z książek przepisanej, mało naukowych wywodów, nie o tym myślałam, kiedy zaczynałam pisać.
Chodziło mi o to raczej, żeby pewne naukowe wiadomości przybliżyć nam wszystkim, zastanowić się nad tym, co przeżywamy, spróbować to nazwać, nadać temu sens, podzielić się radościami i trudnościami, razem znaleźć jakieś rozwiązania, i po prostu się powspierać, miedzy nami rodzicami.
Jakby nie było, jesteśmy z różnych stron świata , o różnych poglądach i przekonaniach, z różną historią, róźnymi pagnieniami, ale jest między nami jakiś wspólny mianownik. Po to ten blog, aby go odnaleźć.

A więc na pytania o źródła, niełatwo odpowiedzieć krótko; bo źródeł jest ich wiele i nie wszystkie teoretyczne...
mówiąc w skrócie:

Pierwszym źródłem inspiracji i motywacji sa moje dzieci, czas, jaki z nimi spedzam, obserwacje moje i innych osób na ich temat, moje rozterki, pytania, jakie sobie zadaję, radości, sukcesy, zauważenie, że "TO"działa, dobrze funkcjonuje, uśmiechy, łapy zarzucone na szyję jak poszłam w dobrym kierunku...

Patrzę też i zadziwiam się światem obok, innymi rodzinami dwujęzycznymi, osobami, jakie mi przychodzi spotykać na codzień lub od święta, realnie lub wirtualnie, a które mnie zastanawiają, fascynują, zachwycją, czasem wzruszają...
Jesteście również przede wszytskim Wy, którzy czytacie, komentujecie bloga, piszecie do mnie, dzielicie się Waszymi doświadczeniami...Wszystkim bardzo dziekuję i chcę powiedzieć jak bardzo doceniam każde słowo!

I są także ważne spotkania z osobami, które się na rzeczy znają. Mam szczęście mieszkać w miejscu, gdzie sporo się dzieje: konferencje, seminaria, grupy dyskusyjne, istnieją świetne stowarzyszenia takie jak Café Bilingue, do którego mam sposobność należeć. Niewątpliwie naznaczyły bardzo mój sposób spostrzegania dwujęzyczności spotkania i dyskusje z Barbarą Abdelilah-Bauer i Ranką Bijeljac, listopadowa konfrencja z profesorem François Grosjean, a na pewno jeszcze bardziej - późniejsze z nim rozmowy w kuluarach. Daleka (ale jednak) znajomość z założycielką Szkoły Krakowskiej profesor Jagodą Cieszyńską i jej współpracownikami.

Godziny, a raczej dni całe lub noce, czy nawet miesiące, jakby to wszystko podliczyć, dyskusji z dr Elą Ławczys na temat rozwoju językowego, dwujęzyczności dzieci, problemów z tym związanych, i wzajemnego uczenia się zdystansowania od tych właśnie problemów przy atakach szaleńczego śmiechu gdzieś tam o pierwszej nad ranem. Dzięki Elu za Twoją wiedzę, intuicję i przyjaźń!

No i moja przygoda uniwersytecka i naukowa, czas, jaki spędziłam na Uniwersytecie w Poitiers w zespole profesor Josie Bernicot, od której uczyłam się wiedzy o języku. Wszystkie lata przy profesor Marii Straś-Romanowskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, która nauczyła mnie szacunku do człowieka i spostrzegania go jako Osoby, oraz wpoiła miłość do koncepcji humanistycznych.

Są też lata obcownia z osobami, które określa się mianem chorych i potrzebujących, a o których wciąż trudno mi myśleć tylko w taki sposób, tyle można w kontakcie z nimi otrzymać. To doświadczenia psychologa klinicznego wśród osób niepełnosprawnych intelektualnie, chorych psychicznie, dzieci z trudnych środowisk...

I oczywiście książki, artykuły naukowe i inne, poradniki...Trudno je tu wszystkie spisać, podam te, które teraz przychodzą mi na myśl jako najważniejsze, większość z nich jest niestety w języku obcym, mam nadzieję, że każdy będzie mógł znaleźc coś dla siebie...
Przepraszam, że te kilka pozycji literatury podaję na końcu, są one bardzo ważne, to pewne, ale nic nie kształtuje człowieka i tego, co ma w głowie i w sercu, jak obcowanie najpierw z innym człowiekiem.

  • Abdelilah- Bauer, B. Le défi des enfants bilingues. Grandir et vivre en parlant plusieurs langues,
  • Abdelilah- Bauer, B. Guide à l'usage des parents d'enfants bilingues
  • Bijeljac, R. Breton, R. Du langage aux langues
  • Cieszyńska, J. Dwujęzycznoć, dwukulturowość - przekleństwo czy bogactwo? O poszukiwaniu tożsamości Polaków w Austrii 
  • bardzo ciekawe artykuly profesor Cieszynskiej na stronie konferencje logopedyczne http://www.konferencje-logopedyczne.pl/2,a,do-pobrania.htm
  • Grosjean, F.  Life with Two Languages: An Introduction to Bilingualism.
  • Grosjean, F.  Bilingual: Life and Reality.  
  • Kail, M. Fayol, M. L’acquisition du langage
  • Kurcz I. Psychologiczne aspekty dwujęzyczności 
A z zakresu szeroko pojętej wiedzy o człowieku gorąco polecam książki V. Frankla, A. Gałdowej, M. Straś-Romanowskiej, M. Kościelskiej, E. Levinasa, P. Ricoeura, M. Klein, D. Winnicotta,  I. Filliozat, F. Dolto i jeszcze sporo innych, o których będę się starała pisać.

To wszystko ukształtowało moje pojmowanie człowieka i spojrzenie na dwujęzyczność i dwukulturowość, jako jednych z ważniejszych wymiarów życia ponad połowy ludzkości.  Tym wszystkim dzielę się z Wami regularnie, ponieważ chcę, aby służyło nam wszystkim. I jak posłuży choćby jednej osobie, rodzinie, to znaczy, że publikowanie tych zapisków ma sens (ponieważ samo pisanie sens głeboki ma już dla mnie i dla moich dzieciaków).

I tutaj PROŚBA, APEL:
Ze względu na szacunek do mojej pracy, refleksji i pracy tych wszystkich, o których tu wspomniałam prosze, aby osoby, które z moich tekstów korzystają, je publikują, pytały mnie o zgodę i podawały źródło.
Pozwalam sobie na ten apel, gdyż niestety widziałam już w sieci moje teksty...gdzie indziej niż na moim blogu, bez podania kto był ich autorem...



środa, 10 kwietnia 2013

OPOL, ML@H..., refleksji ciąg dalszy

Poruszyłam niedawno temat strategii OPOL i ML@H i rozpętała się dyskusja, na moim blogu, ale także u Eli i Anety i Sylaby. Cieszę się z tego bardzo, gdyż tego rodzaju wymiany poglądów, wiedzy i doświadczeń mogą być pomocne dla nas wszystkich!
Chciałabym ponownie zabrać głos w dyskusji i napisać o kilku rzeczach, które wydają mi się w tej kwestii istotne. Dziękuję bardzo Dorocie, Sylabie, Eli, Anecie, Basi i Ani których uwagi do ostatniego posta były bardzo cenne.

Zanim przejdę do meritum sprawy, chciałabym się podzielić z Wami kilkoma przemyśleniami na temat metod i strategii w ogóle.

Koncepcje i schematy są ważne, gdyż wyznaczają kierunek drogi jaki chcemy obrać, wartości, z jakimi się identyfikujemy, czasem są światłem, kiedy czujemy się zagubieni i nie wiemy w jakim kierunku podążyć.
Niezwykle istotne jest w wielu życiowych przypadkach obranie jakiejś metody, "niestanie" na rozdrożu, zapewnienie w ten sposób dziecku (i sobie?) poczucia bezpieczeństwa, przewidywalności.

Ale uwaga! Często można rozumieć metody i strategie jako wymagające rygorystycznego stosowania. Istnieje w takim przypadku ryzyko usztywnienia postępowania, codzienności, kontaktów...
Metody, strategie są to najczęściej koncepty teoretyczne. Duża część z nich (niestety nie wszystkie!) powstała w wyniku obserwacji życia człowieka (wielu ludzi) i została zapisana jako uogólnienie tych obserwacji. Znaczy to miedzy innymi, że nie można ich dopasować w stu procentach do stu procentów ludzi.

Zawsze uważałam, że osoby są ważniejsze niż przedmioty, koncepcje, ideologie, czy strategie właśnie. Ideologia zmienia się rzadko, strategia ewoluuje wolno. Osoba zmienia się ciągle (przynajmniej niektóre jej aspekty), zmieniają się także jej potrzeby, pragnienia, marzenia. Bardzo ważne, abyśmy to jako rodzice wzięli pod uwagę. Nie  można zamknąć osoby w metodzie. To ta metoda ma słuzyć osobie, czy jak często w przypadku dwujęzyczności - rodzinie. Trzeba więc czasem zebrać się na odwagę i zadać sobie pytania Czego potrzebuje dziś moja rodzina? Jakie ma pragnienia moje dziecko? Czego ja pragnę? I w tej perspektywie zweryfikowac postawę, a może i używaną metodę.
Aby wysłuchać siebie, własne dziecko, małżonka, bardziej niż autora książki. By nie wybrać strategii kosztem relacji.

No to teraz z czystym sercem mogę napisać o metodach :-)

Dla przypomnienia;
OPOL (One Person One Language) to strategia, zwana też STRATEGIĄ OSOBY w której każdy z rodziców posługuje się w kontakcie z dzieckiem swoim językiem. Np. mama mówi po polsku, tata po francusku, jak jest w naszym przypadku, czy tata mówi po polsku, mama po angielsku, etc.
ML@H (Minority Language at Home) Według tej metody język mniejszościowy jest językiem domowym czy raczej językiem kręgu rodzinnego. Metoda ta proponuje dość dużo elastyczności można zastosować przy niej równolegle STRATEGIĘ MIEJSCA; np mówimy po polsku razem tylko w domu,  a na zewnątrz po francusku, lub STRATEGIĘ CZASU - mówimy po polsku podczas wakacji i w weekendy

W dalszym tekście dla przejrzystości będę używała tylko skrótów.

Obie strategie OPOL i ML@H wspierają wychowanie dwujęzyczne i wymagają często zaangażowania ze strony obu rodziców. Zaangażowanie to opiera się na decyzji podjęcia wysiłku, aby umożliwić dziecku nabycie dwóch lub więcej języków. 
Oczywiście w stosowaniu obu strategii dobra wola zamieszanych w proces osób jest podstawą wszystkiego, podobnie jak zresztą w całym zjawisku dwujęzyczności. Trudno zmusić do komunikacji osobę, która nie ma na to ochoty. Można natomiast ją do tego zachęcić, zmotywować, rozbudzić pragnienie, obudzić wolę.

W przypadku OPOL wysiłek ten będzie polegał na uwadze, aby konsekwentnie mówić do dziecka tylko w swoim (lub wybranym) języku, aby starannie oddzielać języki, często będzie to też wysiłek emocjonalny polegający na akceptacji faktu, że nie rozumie się tego, co druga strona dziecku komunikuje.
Ważne jest jednak, aby pomimo przeżywanych trudów rodzice komunikowali dziecku także radość z przekazywania języka, satysfakcję z jego znajomości, wspaniałość dobrej komunikacji... Aby ten proces był nacechowany pozytywnie!

Metoda ML@H natomiast wiąże się z podjęciem trudu nauczenia języka mniejszościowego przez rodzica kraju zamieszkania, a więc dla uczącego się rodzica: wysiłkiem intelektualnym, fizycznym (podróże do Polski, kursy, lekcje, etc), emocjonalnym, gdy trzeba przekroczyć własne bariery, stanąć na słabszej pozycji...
W przypadku ML@H, rodzic języka dominujacego musi wykonać ten krok w kierunku języka mniejszościowego i nie zawsze jest to łatwe, czesto mimo dobrej woli! A więc w grę wchodzą jeszcze czas, obecność w domu, zdolności lingwistyczne, pobyty w Polsce, różnice strukturalne i fonetyczne pomiędzy oboma językami, itd.
Rodzic uczący, przekazujący własny język musi natomiast podjąć trud cierpliwości, wytrwałości, motywacji innych, i też niejako przyjęcia i akceptacji komunikacyjnej niedoskonałości małżonka.

Nie jest możliwe całkowite rowdzielenie dwóch metod i stosowanie jednej nie wyklucza używania drugiej. Przykładowo domownicy mogą rozmawiać po polsku w domu (ML@H), a już na zewnatrz mama wzraca się do dziecka po polsku, a tata po angielsku (OPOL). Albo rodzice zwracają się do dzieci każde w swoim języku, a język mniejszościowy czynią językiem pary małżeńskiej, tak jak pisała o tym Aneta.

Ważne jest, aby podkreslić iż stosowanie języka mniejszościowego w domu nie eliminuje metody OPOL, tylko najczęściej ją nieznacznie redukuje. Pozwala to na zachowanie korzyści wynikających z OPOL (przekazanie prawidłowej wymowy, systemu gramatycznego, identyfikowanie języka z jednym rodzicem, itd) oraz benefisów płynących z ML@H, głównie chodzi to u wzmocnienie języka mniejszościowego i wsparcie rodzica, który go przekazuje. Wsprcie to ma ogromne znaczenie, gdyz może zapobiec zaniknięciu języka słabszego i burn-out (wypaleniu przecież prawie zawodowemu!!) rodzica .

Jedno jest pewne, nie istnieje jedyna idealna metoda  dla wszystkich rodzin. Każda rodzina powinna wybrać tę, która najbardziej jej odpowiada ze względu na potrzeby i możliwości wszystkich członków, a najczęściej jest to konfiguracja różnych metod i strategii.

Dla tych, którzy zainteresowani są wprowadzeniem strategii ML@H, kilka refleksji na ten temat:

Na pewno włączenie strategii ML@H musi być poprzedzone kilkoma spełnionymi warunkami, a więc
- dobra wola rodzica języka dominujacego
- zadowalający poziom języka mniejszościowego u tego rodzica - piszę zadowalający, a nie bardzo dobry, gdyż mam przekonanie, że przy takim poziomie można zaczynać komunikować się w miarę skutecznie, a poziom w trakcie ćwiczenia będzie prawdopodobnie stale wzrastał. Można się też pokusić o stwierdzenie, że poziom języka polskiego u rodzica obcego pochodzenia na początku może być także podstawowy, rodzic może w ten sposób uczyć się z rodziną.
- w takim przypadku wspólna komunikacja początkowo może dotyczyć prostych sfer życia codziennego, a stopniowo poziom jej trudności może wzrastać. Pozostałe, ważne tematy mogą być omawiane czasowo w języku najlepiej opanowanym przez członków rodziny, przy czym każdy z rodziców może się zwracać do dziecka w swoim języku.
- w przypadku niedoskonalej znajomosci jezyka mniejszosciowego przez rodzica kraju zamieszkania, jako cel obierana jest raczej motywacja dziecka, waloryzowanie  drugiego języka, faworyzowanie kodu a nie nauka gramatyki, czy wymowy
- w takim przypadku interesującym podejsciem może byc komunikacja w jezyku mniejszosciowym pomiedzy rodzicami, przy czym kazdy rodzic pozostaje przy swoim jezyku (OPOL) mowiac do dzieci
- ważne jest dobre, pozytywne nastawienie wszystkich, traktowanie tej metody jako zabawy, rozrywki, "funu", dla dzieci, a może i "szpanu" dla nastolatków: Super! W niedzielę mówimy po niemiecku! jak o tym pisała u Anety Olga
-  ML@H (z ang. język mniejszościowy w domu) nie oznacza tylko używania języka mniejszościowego w zamknięciu i izolacji, w przysłowiowych czterech ścianach, nazwa ta dotyczy moim zdaniem skrotu myslowego, przywoluje bowiem raczej krag rodzinny. Oznacza to, ze w tej sytuacji, kategoria "dom" bardzo sie rozszerza i mozna poslugiwac sie jezykiem mniejszosciowym Z RODZINĄ takze w restauracji, na spacerze; czy basenie.
- bardzo istotny jest szacunek dla uczuć i pragnień innych członków rodziny, razem ustalamy kiedy, co i jak według chęci i potrzeb wszystkich , o tym podmiotowym aspekcie ML@H pisze Ela
- tutaj chciałabym podkreslić fakt, iż jest to bardzo ważna strategia, kiedy sytuacja wymaga elastyczności.
- jeżli tylko członkowie rodziy tego sobie życzą i mają takie możliwości warto kontynuowac metode ML@H mimo niedoskonalosci, zawsze to jakis przyczynek w waznej sprawie dwujezycznosci naszych dzieci!